Jak pisze hiszpański dziennik „El Mundo”, Laurę Pollán, szefową organizacji skupiającej krewne więźniów politycznych, odwiedziło w sobotę dwóch urzędników kubańskiej bezpieki. Oświadczyli, że ona i jej koleżanki mogą legalnie paradować Piątą Aleją, ale tylko od 22. do 30. ulicy.
Jeśli będą chciały zorganizować marsz w innej części miasta, muszą powiadomić o tym lokalny komisariat policji. „Zgodnie z międzynarodowymi praktykami” – podkreślił jeden z urzędników. Rząd ograniczył do 10 liczbę „pań towarzyszących”, które zwykle dołączają do 30 – 40 demonstrantek.
Kobiety w Bieli przyjęły inicjatywę reżimu z mieszanymi uczuciami. Według Yolandy Puertas, członkini organizacji mieszkającej w Miami, reżim boi się ubranych na biało Kubanek z mieczykami w rękach, które mimo szykan od lat regularnie protestują przeciwko przetrzymywaniu w więzieniach za poglądy ich synów, mężów i braci.
W marcu Kobiety w Bieli demonstrowały codziennie przez cały tydzień. Od ulicznych marszów nie odwiodły ich ataki lojalnych obywateli, którzy znieważali je, popychali, szarpali i bili. Raz interweniowała policja, która brutalnie wepchnęła uczestniczki marszu do autobusu i odwiozła je pod dom Laury Pollán.
Ograniczając marsze Kobiet w Bieli do Piątej Alei w dzielnicy Miramar, gdzie mieszczą się głównie ambasady i mieszkają kubańscy oficjele, reżim chciał zapobiec przeobrażeniu się kameralnych protestów w wielkie demonstracje. Stąd też nakaz ograniczenia liczby sympatyczek, który Laura Pollán od razu zresztą odrzuciła.