Tak zwana wojna 335-letnia nie była jednak jednym z tych krwawych i epickich starć, których w historii pełno. Podczas wojny nie został oddany ani jeden strzał, nie zginęła żadna osoba. Jak to możliwe? O wojnie po prostu... zapomniano.
Wszystko zaczęło się od angielskiej wojny domowej i rewolucji Cromwella. Po dziewięciu latach krwawych walk rojaliści zostali ostatecznie zepchnięci do Kornwalii i musieli się ratować ucieczką na leżące nieopodal wyspy Scilly. Wyspy broniły się długo i skutecznie, nękając również flotę sprzymierzonych z parlamentarzystami Cromwella Niderlandów. Kiedy wzburzeni Holendrzy zażądali reparacji za szkody wyrządzone przez rebeliancką flotę i otrzymali odpowiedź odmowną, wypowiedzieli Scilly wojnę.
Do walk między stronami jednak nie doszło, bo już trzy miesiące później rojaliści zostali zmuszeni do poddania się i podpisania kapitulacji. O wojnie z Holandią jednak zapomniano i oficjalnie konflikt z maleńkim archipelagiem wciąż trwał.
Przełom nastąpił dopiero w 1985 r., kiedy szef rady Scilly Roy Duncan postanowił rozwiązać problem. – Od małego dziecka słyszałem, że nasze wyspy są w stanie wojny z Holandią. Kiedy zostałem szefem rady Scilly, pomyślałem, że powinniśmy to zakończyć – wspomina w rozmowie z „Rzeczpospolitą" Duncan.
Na Scilly przyjechał z Londynu holenderski ambasador Jonkheer Huydecoper zaopatrzony w pergaminowe zwoje i wobec mieszkańców wysp uroczyście ogłosił zakończenie konfliktu. – To musiało być okropne, żyć ze świadomością, że w każdej chwili możecie być zaatakowani – żartował ambasador.