62-letni Ilicz Ramirez Sanchez (zwany Carlosem albo Szakalem) będzie odpowiadał tym razem za serię zamachów bombowych w latach 80. ubiegłego wieku, w efekcie której zginęło 11 osób, a niemal 200 zostało rannych. Od dwóch dekad terrorysta siedzi we francuskim więzieniu skazany na dożywocie. – Jestem w bojowym nastroju – powiedział, pytany o samopoczucie przed kolejnym, rozpoczynającym się dziś procesem.
Pochodzący z Wenezueli Ramirez Sanchez zdobył w latach 70. ponurą sławę jednego z najbardziej groźnych terrorystów. „To był Osama bin Laden tamtych czasów" – napisał jego biograf John Follain. Przydomek Szakal zawdzięcza głównemu bohaterowi słynnej powieści sensacyjnej Fredericka Forsytha „Dzień Szakala" o fikcyjnym zamachu na prezydenta Charles'a de Gaulle'a.
Urodzony w zamożnej rodzinie prawnika o komunistycznych sympatiach Ramirez Sanchez najpierw działał w młodzieżówce partii komunistycznej, a następnie poleciał na studia do Moskwy. Ślęczenie nad książkami nie bardzo mu odpowiadało i w 1970 roku wyrzucono go z uczelni. Udał się wtedy do Libanu, wstąpił do radykalnego, ultralewicowego Ludowego Frontu Wyzwolenia Palestyny, został przeszkolony w obozie dla zagranicznych ochotników LFWP. Ponieważ pochodził z Ameryki Łacińskiej, nadano mu przydomek Carlos.
Głośno zrobiło się o nim w 1975 r., gdy wziął jako zakładników oficjeli biorących udział w spotkaniu państw producentów ropy naftowej (OPEC) w Wiedniu. Była to pierwsza z całej serii akcji terrorystycznych wymierzonych w państwa zachodnie i ich sojuszników. Siatka Carlosa dokonała też m.in. zamachu bombowego na siedzibę Radia Wolna Europa w Monachium, zaatakowała francuski ośrodek kultury w Berlinie Zachodnim i podłożyła ładunki w dwóch francuskich pociągach TGV. Swoją główną bazę terrorysta miał w NRD, a następnie na Węgrzech, korzystał ze wsparcia służb specjalnych bloku wschodniego. Według wielu ekspertów był agentem radzieckiego KGB. Podejrzewa się też, że na zlecenie Securitate dokonywał zamachów na rumuńskich dysydentów żyjących na Zachodzie.
Dobra passa Carlosa skończyła się w 1985 r., gdy po nastaniu ery Gorbaczowa został wyrzucony z Węgier. Odmówiły mu też pomocy władze Kuby, Libii i Iraku. Znalazł schronienie w Sudanie. Porzucony przez dawnych protektorów, zaczął przyjmować zlecenia od trzecioświatowych kacyków. Coraz mniej było w nim ideowego terrorysty; mówiono, że zamienił się w „biznesmena z branży płatnych zabójstw".