Tekst z archiwum "Rzeczpospolitej"
Weronika Wiktorowna żyje w Oziersku już 20 lat. Mówi, że się przyzwyczaiła. Niewielka społeczność, odizolowana od reszty kraju, jest stale obserwowana przez agentów FSB. W 47 zamkniętych miastach i miasteczkach, oficjalnie nazywanych ZATO, czyli "zamknięte administracyjne jednostki terytorialne", mieszka 1,5 miliona Rosjan.
Dziesięć z nich podlega Agencji ds. Energii Atomowej, pozostałe są we władaniu Ministerstwa Obrony. Zakłady atomowe, miejsca przechowywania broni masowego rażenia, materiałów radioaktywnych, niektóre zakłady chemiczne, jednostki wojsk rakietowych, porty, gdzie stacjonują okręty atomowe. Te tajne obiekty obrosły miasteczkami, w których żyją pracownicy sekretnych przedsiębiorstw, żołnierze i ich rodziny. Niektóre z nich liczą nawet sto tysięcy mieszkańców.
Żona bez prawa pobytu
Nadieżda Kutiepowa, szefowa organizacji społecznej Planeta Nadziei działającej w Oziersku, uważa, że "ochronie tajemnicy państwowej towarzyszy samowola urzędników, na którą Moskwa patrzy przez palce". - Nie mamy zbyt wiele swobody. Administracja decyduje o wszystkim. Żyjemy w izolacji. Jeśli chce nas odwiedzić ktoś z rodziny, musimy się starać o przepustkę dla niego. Nie dostanie jej nikt, kto był karany sądownie. Odwiedziny kogoś, kto nie jest krewnym, w ogóle nie wchodzą w grę. Za to wyjeżdżać możemy bez problemu. Tylko należy uważać, żeby nie zgubić przepustki. Jeśli ją stracisz, masz problemy z powrotem do miasta - tak opisuje życie w 84-tysięcznym Oziersku jej współpracownica Weronika Wiktorowna.
Znane są przypadki, gdy administracja odmawiała prawa stałego pobytu świeżo poślubionej małżonce pracownika zakładu o utajnionej produkcji. W mieście Zariecznyj koło Penzy (zakłady jądrowe) chciano wysiedlić z mieszkania kilkunastoletnią dziewczynę, gdy jej matka wyszła za mąż za mężczyznę z innego miasta i zmieniła miejsce pracy. Tylko do Planety Nadziei codziennie zgłasza się po trzech mieszkańców ze skargami na administrację.