Prawie wszystko wydaje się tu niepewne i tymczasowe. Na drogach dojazdowych do Słowiańska stoją barykady, wśród których slalomem poruszają się samochody, głównie stare wazy, uazy, mazy i kamazy. Kontrolowane kilkakrotnie – przez żołnierzy, policjantów i ochotników z gwardii narodowej. Teraz, w wietrzny chłodny dzień, trudno ich odróżnić, bo ostatnia warstwa umundurowania, kurtka, jest we wszystkich służbach podobna.
Na przedmieściach, gdzie kilka miesięcy temu toczyły się najcięższe walki między oddziałami separatystów a wojskami ukraińskimi, widać efekty wojny propagandowej. Na murach ostały się napisy, które zachwalają samozwańczą Doniecką Republikę Ludową i wyrażają sprzeciw wobec przynależności tych terenów do Ukrainy. Wielki napis „Słowiańsk" przy wjeździe do miasta jest teraz pomalowany w narodowe barwy ukraińskie. Podobnie jak prawie wszystkie przydrożne słupy w samym mieście – na wysokości głowy przechodnia mają niebiesko-żółty szlaczek. W takich barwach jest też szal zarzucony na szyję Lenina, którego pomnik wciąż dumnie stoi przed gmachem władz miejskich. Na cokole zaś ktoś wydrapał napis: „Separatyzm nie przejdzie".
70 km od frontu
Słowiańsk jest teraz najważniejszym – poza portowym Mariupolem – miastem kontrolowanej przez Ukraińców części obwodu donieckiego. Do separatystycznej Donieckiej Republiki Ludowej, obecnej na murach i w wypowiedziach mieszkańców w postaci skrótu rosyjskiej nazwy – DNR, jest stąd 70 km.
W trwałość wytyczonych przez krwawy konflikt linii frontów i granic chyba niewielu tu jednak wierzy. Lider samozwańczej DNR Aleksander Zacharczenko zapowiedział w zeszłym tygodniu w mediach rosyjskich: – Słowiańsk był i będzie naszym miastem. Zamierzamy zabrać je z powrotem.
– Nie uda im się – zapewnia mnie z urzędowym spokojem szef rejonowej administracji Aleksander Kriszczenko. – Ale czort jeden wie, czy nie spróbują, oni sami nie wiedzą, co im siedzi w głowach.