O tym, że grupa nawet tysiąca imigrantów zmierza w stronę polskiej granicy w rejonie Kuźnicy Białostockiej, służby patrolujące z powietrza granicę z Białorusią wiedziały od weekendu. Po trzech miesiącach przepychania ludzi między Polską a Białorusią białoruski dyktator zdecydował się eskalować konflikt. Nasi rozmówcy ze służb nie są zdziwieni, że stało się to właśnie teraz.
– To było do przewidzenia, że Łukaszenko będzie chciał wykorzystać nasze narodowe święto, żeby wtedy uderzyć – oceniają.
W poniedziałek na zagrożonym odcinku granicy było aż 12 tys. żołnierzy, 8 tys. funkcjonariuszy Straży Granicznej i tysiąc policjantów. Dodatkowo ściąganych jest pospiesznie kilkuset kolejnych funkcjonariuszy, głównie z oddziałów prewencji, którzy wcześniej wrócili do swoich jednostek w związku z planowanym na 11 listopada Marszem Niepodległości. Na granicę – według naszych informacji – skierowani zostali także policyjni antyterroryści – zarówno z samodzielnych pododdziałów kontrterrorystycznych z kraju, jak i z BOA, czyli z centrali w Warszawie.
Czytaj więcej
W związku z sytuacją na granicy z Białorusią, żołnierze z dwóch batalionów lekkiej piechoty - Białystok i Hajnówka - zostali wezwani do swoich jednostek w trybie alarmowym.
– Policjanci z prewencji sprawdzają się w starciach z pseudokibicami – mają tarcze, pałki, procedury odpierania ataków tłumu. Są nie mniej skuteczni w takich sytuacjach, jakie dzieją się na granicy, niż żołnierze z karabinami – słyszymy wysokiego oficera policji.