Większość zna chyba powiedzenie o gotowaniu żaby. Zapewne niewielu z nas jednak zdaje sobie sprawę, że sami od lat tą żabą jesteśmy. Zachwyceni faktem, że żyjemy w demokracji, zatracamy poczucie, iż w istocie politycy fundują nam coraz więcej regulacji, które przy ich złej woli mogą służyć nie tylko drobnym ograniczeniom praw i wolności obywatelskich, lecz szybkiemu zaprowadzeniu ustroju autorytarnego.
Działań tych tym bardziej nie dostrzegamy, gdy są one często skutkiem postulatów partii, które można określać jako „mainstreamowe” i – przynajmniej w sferze werbalnej - prodemokratyczne. Tym bardziej, gdy są one motywowane takimi szczytnymi hasłami jak konieczność zapewnienia bezpieczeństwa, przeciwdziałanie terroryzmowi, ekstremizmom lub w końcu zapobieganie nadużyciom podatkowym. W istocie przyzwyczajają one jednak obywateli do wchodzenia z butami w jego życie osobiste, ograniczenia sfery wolności i prywatności, w taki sposób, że w chwili gdy nadejdzie czas próby, niczym ta żaba nie będziemy mieli już siły wyskoczyć z garnka.
Prawo a demokracja i wolności obywatelskie. Kluczowa jest egzekucja
Nie tylko prawnicy, ale i większość pozostałych obywateli, żyją w przekonaniu o sprawczej mocy prawa. Myślimy schematami: jest niebezpiecznie na ulicach, więc prawo karne jest nazbyt łagodne; pojawia się autokrata, zatem konstytucja była źle napisana. Nic bardziej błędnego. Prawo określa pewne ramy, nakazy i zakazy, jeżeli jednak zawodzi ich egzekucja, to jakiekolwiek prawo przestaje mieć znaczenie.
Czytaj więcej
Łatwiej nam zająć się myślą o bezpieczeństwie niż o uniwersalnych wartościach i prawach.
Żeby nie być gołosłownym, spójrzmy na konstytucję PRL z 1952 roku. W art. 52 gwarantowała ona sędziom niezawisłość, zaś w art. 71 – wolność słowa, druku oraz zgromadzeń. Każdy, kto żył w PRL-u doskonale wie, iż przepisy te – podobnie jak wiele innych – nie miały nic wspólnego z rzeczywistością.