Michał Szułdrzyński: Donald Tusk nikogo nie oszukał. Nie chce wciągnąć Polski do wojny i trzeba to docenić

Polska nie wyśle wojsk do Ukrainy – stanowisko premiera Donalda Tuska nie jest zaskoczeniem. Graniczenie z Rosją, brak broni jądrowej oraz realia polityczne sprawiają, że taka decyzja jest uzasadniona. Czy jednak w Polsce możliwa jest merytoryczna debata na ten temat w czasie kampanii wyborczej?

Publikacja: 18.02.2025 14:46

Premier Donald Tusk

Premier Donald Tusk

Foto: Sergei GAPON / AFP

Nie do końca rozumiem wzmożenie, jakie nastąpiło po tym, jak Donald Tusk przy okazji szczytu w Paryżu powiedział, że nie wyśle polskich wojsk do Ukrainy do udziału w misji rozjemczej. I nie rozumiem tego naprawdę z kilku powodów.

Po pierwsze, deklaracja premiera nie jest żadną nowością. Gdy 12 grudnia do Warszawy przyjechał Emmanuel Macron, by namawiać Polskę do udziału w takiej misji, Tusk powiedział: – Decyzje dotyczące polskich działań będą zapadały w Warszawie i tylko w Warszawie. Na razie nie planujemy takich działań – przeciął już wówczas pojawiające się spekulacje na temat obecności polskich wojsk w Ukrainie.

Polscy żołnierze w Ukrainie: Dlaczego Polska nie powinna pchać się do wojny?

Po drugie, obowiązkiem polskiego premiera – bez względu, z jakiej jest partii – jest tak długo, jak to tylko możliwe, trzymać Polskę z dala od bezpośredniego zaangażowania w militarny konflikt z Rosją. Francuzi i Brytyjczycy, którzy już zadeklarowali, że wyślą swoje wojska do Ukrainy, jeśli dojdzie do rozejmu, mają tę komfortową sytuację, że nie graniczą z Rosją ani Białorusią. W dodatku oba te państwa posiadają broń jądrową. Mówienie, że premier Donald Tusk zrujnował obraz Polski albo podważył sens polskiej prezydencji, to argumenty z zupełnie innego wymiaru.

Czytaj więcej

Jacek Czaputowicz: W Paryżu polska prezydencja zburzyła dobry obraz naszego kraju

W dodatku – po trzecie – równie chybione są argumenty o tym, że skoro wysyłaliśmy żołnierzy do Iraku i Afganistanu, to możemy wysłać je do Ukrainy. Odpowiedzialni politycy powinni przede wszystkim ważyć interesy, a nie szafować krwią polskiego żołnierza. Przede wszystkim zaś Irak i Afganistan znajdowały się tysiące kilometrów od Polski, teraz potencjalny agresor jest – jak pisałem – tuż obok.

Nowe Monachium? Warto pamiętać nie tylko o 1938 roku, ale również o roku 1939

Po czwarte, porównania historyczne bywają mylące. Sporo się mówi ostatnio o Monachium, przypominając 1938 rok. Ale po nim nastąpił rok 1939, w którym osamotniona Polska musiała się zmierzyć z agresją Trzeciej Rzeszy, po której nastąpiła agresja Sowietów. Nie będę się wdawać w historyczne rozważania, czy można było wojny uniknąć, czy też ją opóźnić, ale wówczas panował w Polsce wojenny szał. Przekonanie, że spuścimy Niemcom lanie, zadufanie i sny o potędze zweryfikowała dość szybko kampania wrześniowa.

Po piąte, warto pokazać, jaka sytuacja panuje dziś w Europie. Przed Tuskiem ważne wybory. Demokracja ma to do siebie, że nie wystarczy mieć rację, ale trzeba wygrywać elekcje. Scholz, który wczoraj brylował u Macrona, w niedzielę przegra przyspieszone wybory i odejdzie. Sam Macron nie ma zbyt mocnej pozycji we Francji. Keir Starmer i jego Partia Pracy niedawno wygrali wybory w Wielkiej Brytanii. Oskarżanie Tuska, że nie chce podejmować tak ważnej decyzji, bo boi się o wynik wyborów, to nierozumienie realiów demokracji. Źle by było, gdyby premier podporządkowywał kampanii wyborczej bezpieczeństwo państwa. Ale Tusk robi coś dokładnie odwrotnego. W Polsce dziś są inne nastroje niż trzy lata temu, gdy wojna wybuchła. Musimy wspierać Ukrainę ze wszystkich sił, ale robić też wszystko, by Polska nie dała się do wojny wciągnąć. Kto to zrobi, przegra wybory. Tusk to rozumie i dlatego odpowiedział w swoim stylu w serwisie X krytykom, że będzie myślał wyłącznie o bezpieczeństwie. 

Czy w czasie kampanii wyborczej możliwa jest poważna debata o wojnie i pokoju? 

To nie oznacza jednak, że nie ma żadnych argumentów przemawiających za udziałem Polski w misji stabilizacyjnej. Potrzebujemy dyskusji na ten temat. Ale wykraczającej poza godnościowe oburzenia czy zarzuty tchórzostwa. I – też wbrew skłonnościom samego Donalda Tuska – nie powinna się ta debata toczyć w serwisach społecznościowych. 

Niestety, takiej debaty nie da się przeprowadzić, gdy wchodzimy w kluczową fazę kampanii wyborczej. Bo dokładnie za trzy miesiące pójdziemy wybierać prezydenta, który prawdopodobnie będzie stał na czele polskiego państwa przez następną dekadę.

Nie do końca rozumiem wzmożenie, jakie nastąpiło po tym, jak Donald Tusk przy okazji szczytu w Paryżu powiedział, że nie wyśle polskich wojsk do Ukrainy do udziału w misji rozjemczej. I nie rozumiem tego naprawdę z kilku powodów.

Po pierwsze, deklaracja premiera nie jest żadną nowością. Gdy 12 grudnia do Warszawy przyjechał Emmanuel Macron, by namawiać Polskę do udziału w takiej misji, Tusk powiedział: – Decyzje dotyczące polskich działań będą zapadały w Warszawie i tylko w Warszawie. Na razie nie planujemy takich działań – przeciął już wówczas pojawiające się spekulacje na temat obecności polskich wojsk w Ukrainie.

Pozostało jeszcze 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Tusk nie mógł podjąć innej decyzji w sprawie wysłania polskich wojsk do Ukrainy
Publicystyka
Marek Kozubal: Polskie wojsko pojedzie do Ukrainy? Są inne opcje
Publicystyka
Jacek Czaputowicz: W Paryżu polska prezydencja zburzyła dobry obraz naszego kraju
Publicystyka
Artur Bartkiewicz: Czy możliwa jest II tura wyborów prezydenckich bez Karola Nawrockiego?
Publicystyka
Barbara Wołk: Nie można mówić o bezpieczeństwie, nie uwzględniając bezpieczeństwa żywnościowego