Łukasz Warzecha: Zadania dla nowej władzy

Przyszłym rządzącym można powiedzieć „sprawdzam”.

Publikacja: 08.11.2023 03:00

Donald Tusk stanie na czele przyszłego rządu Koalicji Obywatelskiej, Lewicy i Trzeciej Drogi

Donald Tusk stanie na czele przyszłego rządu Koalicji Obywatelskiej, Lewicy i Trzeciej Drogi

Foto: AFP

W programach i zapowiedziach polityków Koalicji Obywatelskiej, Trzeciej Drogi i Lewicy, które najpewniej wkrótce przejmą rządy w Polsce – trudno bowiem zakładać, żeby misja powierzona przez pana prezydenta Mateuszowi Morawieckiemu odniosła sukces – brakuje istotnych punktów. W tym takich, które wydają się w pełni zgodne z przekazem, który doprowadził ugrupowania trójkoalicji do wspólnego zwycięstwa. Ta luka powinna zostać możliwie szybko wypełniona. Jeśli się to nie stanie, będzie można podejrzewać, że faktyczni zwycięzcy wyborów nie są zainteresowani zmianami w dziedzinach, które PiS zmienił zgodnie ze swoimi obsesjami. A to mogłoby zrodzić podejrzenie, że będą chcieli wykorzystać stworzone przez PiS instrumenty zamiast – zgodnie ze swoimi ogólnymi deklaracjami – naprawić państwo oraz jego relacje z obywatelami.

Mowa tu o sferach prywatności, zakresie ingerencji państwa w życie obywateli, możliwościach inwigilacyjnych służb. PiS – ugrupowanie skrajnego etatyzmu i centralizmu – od samego początku swoich rządów nie przywiązywało wagi do prywatności i osobistej wolności. Przeciwnie – za dewizę postępowania ustępującej władzy można uznać obłudne powiedzenie, że „uczciwy nie musi się bać”, a także „wszystko w państwie, nic poza państwem”.

Zmiana perspektywy

Dla tej linii działania symboliczne były trzy decyzje, dotyczące odmiennych sfer. Pierwszą było cofnięcie liberalizacji przepisów, dotyczących możliwości wycinania drzew na własnym terenie. Ta słynna reforma, wprowadzona w grudniu 2016 r. przez pierwszego ministra środowiska w rządzie Beaty Szydło, śp. prof. Jana Szyszko (i nazywana przez wówczas oburzoną opozycję „lex Szyszko”), była rzadkim w rządzie PiS przykładem triumfu liberalnego podejścia do własności prywatnej i wolności osobistej. Niestety, została skasowana już po kilku miesiącach. I to nie przede wszystkim dlatego, że oburzenie wyrażały środowiska radykalnych ekologów, lecz dlatego, że szła wbrew DNA partii Jarosława Kaczyńskiego, dając obywatelom zbyt duży zakres swobody.

Czytaj więcej

Marek Migalski: Parytety wszystkie albo żadne

Druga symboliczna decyzja to nowelizacja ustawy o policji i niektórych innych ustaw, która weszła w życie na początku 2016 r., a nazywana była wówczas „ustawą inwigilacyjną”. Teoretycznie miała ona oznaczać wykonanie wyroku Trybunału Konstytucyjnego, nakazującego stworzenie mechanizmu kontroli sądowej nad zapytaniami służb o dane teleinformatyczne (czyli, mówiąc w uproszczeniu, billingi). W istocie rządzący powołali system całkowicie fikcyjny. W jego ramach do sądów co pół roku trafiają listy już zaistniałych przypadków sięgnięcia przez służby po wspomniane dane, które sędzia ma przejrzeć i zgłosić ewentualne zastrzeżenia. W takich warunkach i na takich zasadach nie ma oczywiście mowy o żadnej weryfikacji zasadności ingerencji w prywatność obywateli, a przypadki zastrzeżeń są pojedyncze – i trudno mieć pretensję do sędziów, którzy w kancelarii tajnej dostają do przewertowania rejestry złożone z dziesiątek albo i setek tysięcy pozycji, opisanych w możliwie najbardziej lakoniczny sposób. Co ciekawe, w 2021 r. za PiS służby pozyskały niemal dokładnie tyle samo danych teleinformatycznych co w roku 2011 za Platformy Obywatelskiej: około 1,8 mln razy. Gdy PiS był w opozycji, po ujawnieniu tych danych podniósł raban, że władza na potęgę inwigiluje obywateli. Sam zaś po przejęciu państwa zakres inwigilacji znacznie poszerzył. W tej dziedzinie nowe kompetencje dostały kolejne służby, w tym Służba Ochrony Państwa czy Służba Celno-Skarbowa.

Trzecią decyzją, symbolicznie cofającą nas do czasów PRL-u, był przywrócenie – poprzez zmianę w ustawie o obronie ojczyzny – zakazu fotografowania. Nawet pobieżna analiza prowadzi do wniosku, że zakaz ani trochę nie zwiększy polskiego bezpieczeństwa, natomiast prowadzi do absurdalnych sytuacji, takich jak niemożliwość fotografowania w centrum Warszawy – tam bowiem znajdują się obiekty (np. gmach NBP albo BGK), które w świetle odpowiedniego rozporządzenia mają status szczególnie istotnych dla obronności, czyli z mocy prawa objętych zakazem fotografowania. Ten nonsens, który będzie jedynie utrudniał życie zwykłym ludziom, a szpiegom nijak nie stanie na przeszkodzie, powinien również zostać jak najprędzej skasowany.

Czego nie ma w 100 konkretach KO

Czy jednak znajdziemy w deklaracjach prawdopodobnych twórców przyszłego rządu odniesienie do opisanych spraw? Niestety, nie bardzo. Wśród 100 konkretów Koalicji Obywatelskiej na pierwszych 100 dni rządów próżno szukać rozdziału poświęconego zwiększeniu zakresu osobistej swobody. Można oczywiście znaleźć odnoszące się do tego punkty w innych miejscach wykazu spraw do szybkiego załatwienia, ale jest tego niewiele i takie zapowiedzi pojawiają się mimochodem. A przecież rządy PiS charakteryzowało skrajne przeregulowanie naszego życia. Nie są to może zawsze regulacje tak spektakularne jak zakaz niedzielnego handlu (tu akurat ramowe deklaracje ze strony nowej koalicji są), ale wiele przepisów – zakaz wysyłkowej sprzedaży tytoniu, zakaz spożywania alkoholu na ulicy (ale już nie w ulicznym ogródku kawiarnianym czy restauracyjnym), zakaz swobodnego dysponowania swoją ziemią przez rolników czy różnego rodzaju wymogi, utrudniające prowadzenie drobnych biznesów – tworzy w sumie obraz państwa, gdzie nie sposób się ruszyć, aby nie natrafić na jakiś przepis. Audyt regulacji, uderzających w naszą osobistą wolność, za którym powinno pójść wyczyszczenie prawa, były bardzo potrzebny.

Nie mniej poważną kwestią jest zakres prywatności i poziom inwigilacji. Niestety, na ten temat potencjalna nowa władza nie mówi – poza koniecznością wyjaśnienia sprawy używania oprogramowania Pegasus. To jednak o wiele za mało. Pierwszą kwestią powinna być weryfikacja listy służb uprawnionych do pozyskiwania danych teleinformatycznych (których zakres miał zostać powiększony za sprawą nowego prawa komunikacji elektronicznej, szczęśliwie ostatecznie nieuchwalonego) oraz prowadzenia kontroli operacyjnej. Im więcej takich służb, tym system mniej szczelny, a większe możliwości szantażu i przecieków. Uprawnienia do prowadzenia takich działań ma dzisiaj aż dziewięć podmiotów – zdecydowanie zbyt wiele.

Czytaj więcej

Po wyborach. Politycy Konfederacji dzielą stanowiska

Druga sprawa to stworzenie systemu sądowego nadzoru z prawdziwego zdarzenia nad wszelkiego rodzaju działaniami o charakterze szeroko rozumianej inwigilacji zamiast obecnie istniejącego fikcyjnego mechanizmu. To absolutna konieczność, ponieważ – wbrew przepisom – służby zaczęły traktować sięganie po dane teleinformatyczne jako oczywistość w każdej sprawie. Tymczasem, zgodnie z ustawą o policji, powinien to być środek wykorzystywany jedynie wówczas, gdy nie ma już innych możliwości, nie rutynowo. W dodatku, za sprawą przyjętych za czasów PiS regulacji, służby nie muszą już wysyłać do firm telekomunikacyjnych zapytań. Są po prostu „na sztywno” podpięte do ich systemów i aby pozyskać dane, wystarczy naciśnięcie paru klawiszy komputera.

Pamięć prezydenta

Jak w sprawie projektów ustaw zmieniających sytuację w tej dziedzinie zachowałby się pan prezydent? Gdy pod koniec 2015 r. na chybcika przygotowywano zmiany w ustawach, mające teoretycznie wypełniać wymogi wyroku Trybunału Konstytucyjnego, Andrzej Duda spotykał się z przedstawicielami organizacji pozarządowych, zajmujących się prywatnością i prawami obywateli. Deklarował, że co prawda teraz trzeba szybko uchwalić prawo w przygotowanej postaci, żeby wykonać wyrok Trybunału, lecz wkrótce już na spokojnie przyjrzy się ich zastrzeżeniom i postulatom, po czym na ich podstawie przedstawi własny projekt nowej ustawy. To nigdy nie nastąpiło. Warto prezydentowi przypomnieć niespełnione obietnice sprzed ośmiu lat. Rozsądne ograniczenia wszechwładzy służb nie powinny wywołać sprzeciwu głowy państwa.

To jest moment, gdy można już do nowej władzy powiedzieć „sprawdzamy”. Chyba że zamierza ona przejąć stworzone przez PiS instrumenty z dobrodziejstwem inwentarza i wykorzystać je dla własnych potrzeb. Byłoby to rażące sprzeniewierzenie się wcześniejszym deklaracjom w sprawie kierunku zmian. Cóż – nie pierwsze w historii polskiej polityki.

Autor jest publicystą „Do Rzeczy”

W programach i zapowiedziach polityków Koalicji Obywatelskiej, Trzeciej Drogi i Lewicy, które najpewniej wkrótce przejmą rządy w Polsce – trudno bowiem zakładać, żeby misja powierzona przez pana prezydenta Mateuszowi Morawieckiemu odniosła sukces – brakuje istotnych punktów. W tym takich, które wydają się w pełni zgodne z przekazem, który doprowadził ugrupowania trójkoalicji do wspólnego zwycięstwa. Ta luka powinna zostać możliwie szybko wypełniona. Jeśli się to nie stanie, będzie można podejrzewać, że faktyczni zwycięzcy wyborów nie są zainteresowani zmianami w dziedzinach, które PiS zmienił zgodnie ze swoimi obsesjami. A to mogłoby zrodzić podejrzenie, że będą chcieli wykorzystać stworzone przez PiS instrumenty zamiast – zgodnie ze swoimi ogólnymi deklaracjami – naprawić państwo oraz jego relacje z obywatelami.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Szymon Hołownia odda partię Katarzynie Pełczyńskiej-Nałęcz. Czy Polska 2050 przetrwa?
Publicystyka
Jerzy Surdykowski: Klęska, zdrada, sukces? Co ma być polską narracją?
Publicystyka
Joanna Ćwiek-Świdecka: Nowy rok szkolny, stare problemy z kadrą nauczycielską
Publicystyka
Stefan Szczepłek: Wojtek Szczęsny przerósł ojca
Materiał Promocyjny
Aż 7,2% na koncie oszczędnościowym w Citi Handlowy
Publicystyka
Wynik wyborów w USA dotyczy nas wszystkich. Harris i Trump mają inne podejście do świata
Materiał Promocyjny
Najpopularniejszy model hiszpańskiej marki