Debata miała wyglądać zupełnie inaczej. Ospały, źle wypadający w kampanii prezydent Bronisław Komorowski mógł przegrać pierwszą debatę prezydencką. Za Andrzejem Dudą stała świetnie prowadzona kampania, energia, wiara w zwycięstwo, prowadzenie w sondażach i przede wszystkim wygrana I tura wyborów prezydenckich. To Andrzej Duda był faworytem tej debaty. A jednak zawiódł. Dlaczego?
Po pierwsze, brak przygotowania. Duda używał starych, sprawdzonych argumentów. Nie zaskakiwał i nie błyszczał wiedzą. A gdy już chciał coś przekazać, robił to bez przekonania. A przecież tematyka debat była łatwa do przewidzenia. Polityka zagraniczna, obronność, to tematy które kandydat PiS powinien mieć w małym palcu. Temat Ukrainy wygrał prezydent, poruszając się lekko w materii, którą zna, mimo, że nie zaproponował niczego nowego. W „tematach prezydenckich" Bronisław Komorowski odpowiadał śpiewająco. Duda po prostu udzielał odpowiedzi, ale ze znacznie mniejszą żarliwością niż na wiecach. Również w pytaniach do prezydenta Duda nie błysnął. Jakby odpuścił.
Po drugie, bark pewności siebie. Andrzej Duda może nie czuć sympatii do Bronisława Komorowskiego, ale czuje respekt. Inaczej niż Komorowski do Dudy. I to było widać. Taką sytuację można było zrozumieć w relacjach prywatnych, czy w sporze poza kampanią, ale nie w momencie kiedy gra toczy się o najwyższa stawkę. Duda był miękki, wycofany, ugrzeczniony, zdenerwowany. Cytując prof. Jadwigę Staniszkis: maminsynek. Kiedy w części dotyczącej bezpieczeństwa narodowego chciał zaatakować Komorowskiego, wystąpienie brzmiało jak laudacja. Jakby nagle zdał sobie sprawę, że zamachnął się na zawodnika znacznie większego formatu od siebie. David stanął do pojedynku z Goliatem bez procy.
Po trzecie, stres. Próg odporności na stres kandydata PiS jest dużo niższy niż urzędującego prezydenta. Bronisław Komorowski nie dał się zaskoczyć żadnym pytaniem i odpowiedzią. Lub nie dał tego po sobie poznać. Duda już w momencie przyjmowanie gratulacji od Komorowskiego za zwycięstwo w pierwszej turze i życzeń urodzinowych, wydawał się zbity z tropu. Później było tylko gorzej. A niespodziewanego ciosu z „blokowaniem etatu", Duda nie tylko nie potrafił odeprzeć, ale i nie oddał przeciwnikowi. Jeszcze gorzej wyglądały obrazki po debacie, kiedy kandydat PiS po krótkich wypowiedziach dla mediów uciekł przed dziennikarzami.
Po czwarte, brak asa w rękawie. Duda nie tylko pozwolił się okładać prezydentowi wypominaniem wypowiedzi typu: „Polskę trzeba odbudować ze zgliszcz po wojnie", przypominaniem śpiewania „Ojczyznę wolną racz nam przywrócić Panie", przynależnością do PiS, bycie zastępcą Zbigniewa Ziobro, SKOK-ami itd. Sam kandydat PiS nie przygotował mocnego akcentu, który mógłby wyprowadzić prezydenta ze strefy komfortu, w której trwał przez 80 min. debaty. Komorowski nie wzbudza sympatii, ale debata to nie konkurs piękności, a walka. Bywa, że brutalna. Duda nie zaskoczył żadnym hakiem, który choćby zachwiał nadmiernie pewnym siebie Komorowskim.