Koronawirus: konieczność wyjścia z domu może uchylić zakaz

Bywa, że najsroższe rygory, jak te epidemiologiczne, można legalnie pominąć. Chodzi o stany wyższej konieczności.

Aktualizacja: 26.03.2020 08:24 Publikacja: 26.03.2020 06:25

Koronawirus: konieczność wyjścia z domu może uchylić zakaz

Foto: Adobe Stock

Najnowsze radykalne ograniczenia poruszania się i spotykania w miejscach publicznych uruchomiły pytania, czy nie ma od nich odstępstw. Jest wiele sytuacji, kiedy to możliwe, a czasami wręcz konieczne.

Przepisy o stanie wyższej konieczności mówią nam, że prócz suchych zakazów mamy prawo, a czasem obowiązek ważyć dobra, przed wyborem których stoimy. I nie możemy być spętani przepisami, czy jeszcze kilka osób w ważnej potrzebie nie może wsiąść do autobusu.

Jeżeli będziemy ratować ludzi z płonącego domu czy uciekać z miejsca zagrożenia, to przecież nikt nie będzie liczył, ilu ratujących przebywa w tym samym miejscu. Podobnie nie przeliczymy, ile osób usuwa tarasujący drogę samochód po wypadku. W takich sytuacjach wprawdzie naruszamy zakaz poruszania się i może dojść do zakażenia, a nawet wyrządzenia komuś szkody. Nie poniesiemy jednak za to odpowiedzialności, bo działamy w stanie wyższej konieczności.

Czytaj także: Koronawirus: spacer z rodziną nie musi skończyć się karą

Zobacz też: Rozporządzenie ws. stanu epidemii - tekst ujednolicony

Mówi o tym art. 424 kodeksu cywilnego, który stanowi, że osoba niszcząca cudzą rzecz (jak wskazuje mec. Maciej Nycz, orzecznictwo podobnie traktuje naruszenie innych dóbr, np. bezpieczeństwa sanitarnego) w zamiarze odwrócenia niebezpieczeństwa nie jest odpowiedzialna za wynikłą z tego szkodę.

Będzie tak, ale tylko jeśli zachowamy warunek, że niebezpieczeństwu nie można było zapobiec inaczej, a ratowane dobro jest oczywiście ważniejsze niż dobro naruszone. Nie ma wątpliwości, że zdrowie czy życie albo bezpieczeństwo na zatarasowanej ulicy jest ważniejsze niż o wiele mniej prawdopodobne zarażenie kilku osób raczej zdrowych. W takich sytuacjach osoba decydująca się złamać zakaz ograniczający zgromadzenia jest pod ochroną prawa. Co więcej, może ona popełnić przy tym błąd. Nawet sędziowie je popełniają.

Na przykład osoba, która chce pojechać autobusem lub tramwajem z dzieckiem do lekarza czy nawet z pracy do domu w razie niepokoju o jego bezpieczeństwo, nie będzie po aptekarsku liczyć, jakie jest zagęszczenie w pojeździe. Zresztą czekanie na kolejny autobus na przystanku też niesie niebezpieczeństwo. Takie przykłady można mnożyć.

I takie sytuacje wyższej konieczności uzasadniają odstąpienie od przestrzegania przepisów wykroczeniowych, tutaj zagrożonych karą do 5 tys. zł grzywny, ale też karnych – w przypadku narażenia kogoś na zakażenie, wreszcie cywilnych (odszkodowawczych), w razie dojścia do takiej sytuacji.

Warunek bezkarności niezastosowania się do przepisów prawa, w tym wypadku sanitarnego, jest taki, żeby dobro chronione było narażone na bezpośrednie niebezpieczeństwo: ktoś rzeczywiście włamuje się do mieszkania (a nie dopiero planuje) czy kradnie samochód, a kilku przechodniów go zatrzymuje i oddaje policji. Dwie osoby czasami mogą tu nie wystarczyć.

Prawo w Polsce
Sprawa dotacji dla PiS. Czy PKW wybrnie z impasu?
Podatki
Ważny wyrok ws. prawa do ulgi przy darowiźnie od najbliższej rodziny
Konsumenci
Obniżka opłat za abonament RTV na 2025 rok. Trzeba zdążyć przed tym terminem
Nieruchomości
Dom zostawiony rodzinie w kraju nie przechodzi na własność. Sąd Najwyższy o zasiedzeniu
W sądzie i w urzędzie
Duże zmiany dla wędkarzy od 1 stycznia. Ile trzeba zapłacić w 2025 na łowiskach Wód Polskich?