To, że jesienią 2019 roku będą miały miejsce wybory parlamentarne dało się dość łatwo przewidzieć – ale mimo to wydaje się, że tak jak zima co roku zaskakuje kierowców, tak fakt, iż wybory są już za rogiem, zaskoczył polityków opozycji. W przededniu kampanii wyborczej najważniejsze sygnały płynące z szeregów przeciwników politycznych PiS-u nie są bowiem śmiałymi wizjami Polski, alternatywnymi wobec państwa budowanego przez PiS. Nie, najważniejsze wydaje się to kto z kim i kto kogo. Grzegorz Schetyna chce objąć swoim czułym ramieniem każdego, kto jest gotów stanąć pod sztandarem PO na hasło „wszyscy przeciw PiS-owi”. SLD i Wiosna kalkulują, że samodzielny start może oznaczać cztery lata pozaparlamentarnej wegetacji – więc tego ramienia nie odtrącają. Z kolei dla PSL-u w takim układzie na listach wyborczych robi się dość ciasno – więc ludowcy szukają własnej konfiguracji personalnej, w której to oni będą rozdawać karty (czytaj: wyborcze miejsca na listach). Partyjne układanki trwają więc w najlepsze.

Tymczasem po drugiej stronie stoi skonsolidowany obóz Zjednoczonej Prawicy, który startuje w wyborach z pole position. Rekordowo niskie bezrobocie, stabilny wzrost gospodarczy, rozszerzane programy o charakterze socjalnym (500plus na pierwsze dziecko!) – to wszystko punkty dla władzy.  Z perspektywy przeciętnego, nie interesującego się na co dzień polityką obywatela, spory o Konstytucję i reformę sądownictwa to coś abstrakcyjnego. Realny jest wzrost płacy minimalnej i średniej krajowej. I nikt nie będzie wnikał, na ile koniunktura gospodarcza jest efektem działań PiS, a na ile to efekt szczęśliwego splotu niezależnych od polskich władz okoliczności. Było gorzej, jest lepiej – czego chcieć więcej.

I w takich właśnie warunkach opozycja każe wyborcom fascynować się personaliami. Czy Grzegorz Schetyna pójdzie z Włodzimierzem Czarzastym, czy z Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem? Czy PSL skusi Kukiz’15, a może także prawicę Marka Jurka. Czy Robert Biedroń uzna, iż PO nie jest jednak taka zła? To wszystko wdzięczne tematy dla publicystów i komentatorów, ale wyborca może – całkiem racjonalnie – spytać: ale czemu to wszystko służy? O co wam właściwie chodzi? Z sondażu dla "Rzeczpospolitej" wynika, że dla ankietowanych nie jest nawet jasne, kto jest liderem opozycji.

Tak się bowiem składa, że w tych wszystkich grach i gierkach dotyczących przyszłych list wyborczych gubi się gdzieś istota wyborów. Wyborów, w czasie których po jednej stronie będą wspomniane wcześniej niskie bezrobocie, szeroko zakrojone programy społeczne, ogólny wzrost dobrobytu i dość skutecznie wyciszająca większość wewnętrznych sporów koalicja Zjednoczonej Prawicy. A z drugiej  zawierane tuż przed wyborami taktyczne sojusze polityków, którzy prowadząc gry personalne zapominają, że wybory to starcie różnych wizji. Przy czym hasło „ja z Czarzastym i Biedroniem na czele – i jakoś to będzie”, któremu zdaje się hołdować dziś Grzegorz Schetyna, to trochę za mało jak na taką wielką wizję. Warto byłoby jeszcze wyjaśnić, jakie cele przyświecają tym politycznym układankom. Samo „odsunąć PiS od władzy” to za mało. Nie zadziałało w wyborach do Parlamentu Europejskiego, nie zadziała w wyborach parlamentarnych.

Opozycja miała cztery lata na to, by przygotować owe wizje na potrzebę nadchodzących wyborów. Dziś wszystko wskazuje na to, że potrzebuje kolejnych czterech lat.