Czy listy KO do Parlamentu Europejskiego są dla pana zaskoczeniem?
Zdecydowanie. Z jednej strony dziwi mnie, że minister Marcin Kierwiński, który pełni funkcję w tak ważnym resorcie, został jedynką w Warszawie i nagle rzuca się w wir kampanii. Z drugiej – najbardziej zaskakujący jest fakt wystawienia znanej z konserwatywnych poglądów, zwłaszcza w sferze praw reprodukcyjnych, pani prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz. Mało kto spodziewał się takiego politycznego comebacku.
Wydawałoby się, że dla wyniku w Warszawie kluczowa będzie mobilizacja takich grup jak np. kobiety. Nie wiem, czy osoba pani prezydent zachęci do pójścia do urn młodych wyborców bardzo liberalnego miasta, jakim jest Warszawa.
Jedynkami na listach KO są tylko trzy kobiety. Czy to nie za mało jak na partię, która, idąc do wyborów 15 października, deklarowała, ze upomni się o prawa kobiet?
Rzeczywiście na listach nie widzimy takich kobiet, które byłyby kluczowe do zmobilizowania młodych wyborczyń. Proporcje kobiet na listach na miejscach biorących nie są zadowalające.
Proporcje kobiet na listach na miejscach biorących nie są zadowalające
Na listach KO znajduje się także wielu obecnych posłów i ministrów. Czy wyborcy mogą czuć się tym rozczarowani?
Myślę, że spora część wyborców, która stała w kolejkach do urn 15 października, może poczuć się rozczarowana. Nakręcono emocje, że to wybory ostatniej szansy, że jest to walka o demokrację i teraz osoby, które objęły kluczowe stanowiska dla naprawiania państwa, teraz zostawiają swoje zadania i zaczynają się zajmować kampanią. Wyborcy KO niekoniecznie ze zrozumieniem będą na to patrzyli.