Na sali sejmowej zapanowała zgoda. Nagle wszyscy jednym głosem zaczęli mówić o tym, że należy podwyższyć pensje nauczycieli, a ich wysokość powiązać z przeciętnym wynagrodzeniem. Pełna zgoda polityków zdumiewa tym bardziej, że obywatelski projekt ustawy zakładającej taką zmianę leżał w sejmowej zamrażarce od 2021 roku.
– Na pensje nauczycieli wpływ ma przede wszystkim wynagrodzenie zasadnicze, natomiast w Polsce ciągle mówi się o średnim – zwracał uwagę, uzasadniając projekt nowelizacji Karty nauczyciela, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego Sławomir Broniarz. I tłumaczył, że na średnie składają się wszystkie dodatki i nagrody, które nauczyciel otrzymuje. – Nie ma w Polsce ani jednego nauczyciela, który by otrzymywał średnie wynagrodzenie. Nikt przecież co miesiąc nie otrzymuje nagród jubileuszowych ani odpraw emerytalnych. A one także wchodzą do średniej – tłumaczył związkowiec.
Czytaj więcej
Pensje pedagogów pójdą w górę o 30-33 proc. Ale będzie to mniej niż obiecane w kampanii wyborczej 1500 zł.
Lata w zamrażarce
Procedowany w Sejmie projekt nieco się zdezaktualizował. Przez lata zmieniła się prawna rzeczywistość, np. nie ma już czterech, a są trzy stopnie awansu zawodowego. Inne są też podawane stawki, ale ponieważ projekt odwołuje się do przeciętnego wynagrodzenia procentowo, bardzo łatwo go uaktualnić. Wnioskodawcy zaproponowali, by nauczyciel mianowany zarabiał 125 proc. średniej krajowej, dyplomowany – 155 proc. Nauczyciela początkującego w projekcie nie ma, ale miałby on zarabiać mniej więcej tyle, co średnia.
Ile to by było? To ok. 6,5 tys. dla rozpoczynających pracę, 8 tys. dla nauczycieli mianowanych i ok. 11 tys. dla dyplomowanych. – Stać nas na to, by nauczycielom płacić normalnie – mówiła w Sejmie Dorota Olko, posłanka Lewicy.