Kroplą, która przelała czarę, był zamieszczony w minionym tygodniu komentarz redaktora naczelnego powiązanego z socjaldemokratami szwedzkiego dziennika „Aftonbladet”. – Nie bardzo widzę, w jaki sposób po niesprowokowanej napaści na Ukrainę sama neutralność miałaby ochronić nas przed Rosją – napisał Anders Lindberg. – Bo plany Rosji nie kończą się na Ukrainie – dodał.
Jeszcze na początku marca, kilkanaście dni po wybuchu wojny, stojąca na czele mniejszościowego rządu lewicowego Magdalena Andersson uznała, że przystąpienie do NATO nie wchodzi w grę, bo „jeszcze bardziej zdestabilizowałoby Skandynawię”.
Jednak doniesienia z Ukrainy szybko zmieniły nastawienie opinii publicznej. Z sondażu przeprowadzonego przez „Aftonbladet” wynika, że już 58 proc. Szwedów opowiada się za akcesją do sojuszu, a tylko 21 proc. jest temu przeciwne. Nawet wśród wyborców socjaldemokratów zwolenników członkostwa jest więcej (41 proc.) niż przeciwników (25 proc.). Na cztery miesiące przed wyborami do parlamentu Andersson nie może tych nastrojów nie brać pod uwagę.
Czytaj więcej
Sprawa ciężkiej broni dla Ukrainy znalazła się w końcu w Bundestagu, który ogromną większością głosów opowiedział się za dostawą, przy sprzeciwie postkomunistów oraz prawicowej ekstremy.
Czas nie gra zresztą na jej korzyść. Zdaniem mediów sąsiednia Finlandia chce złożyć oficjalne podanie o przystąpienie do sojuszu w połowie maja tak, aby uzyskać odpowiedź na szczycie przywódców 30 państw sojuszu w hiszpańskiej stolicy pod koniec czerwca. Do tej pory oba kraje koordynowały fundamentalne decyzje w polityce zagranicznej, jak przystąpienie do UE w latach 90. Teraz Szwecja mogłaby pozostać na lodzie. Straciłaby też jedyny dwustronny sojusz wojskowy, jaki posiada – z Finlandią.