Kontrast tych dwóch obrazków – werbalnie proeuropejskiego Morawieckiego w Strasburgu i broniącej niezależności sądownictwa Gersdorf w Warszawie – ustawi unijną narrację o Polsce i utrudni premierowi wykonanie zamierzonego zadania. Czyli pokazania, jak Polska chce być liczącym się aktorem na unijnej scenie.
Parlament Europejski tradycyjnie jest bardziej krytyczny wobec polskiego rządu niż unijna Rada. W tej drugiej zasiadają ministrowie państw członkowskich, którzy w swoim działaniu bardziej kalkulują, podczas gdy eurodeputowani mogą sobie pozwolić na otwarte wytykanie grzechów. Mateusza Morawieckiego z pewnością zatem spotka atak ze strony wszystkich liczących się grup politycznych: chadeków, socjalistów, liberałów, Zielonych i komunistów.
Prawdopodobnie najmniej ostra będzie ofensywa szefa Europejskiej Partii Ludowej Manfreda Webera. Jak się nieoficjalnie dowiadujemy, wspomni on oczywiście o praworządności, ale dużą część swojego wystąpienia w debacie poświęci też innym tematom, na których skupi się polski premier. Weber jest krytyczny wobec PiS, ale nie chce go popychać w objęcia eurosceptycznej grupy w Parlamencie Europejskim. A po wyjściu brytyjskich torysów PiS będzie musiał sobie znaleźć nowe ugrupowanie. I choć nie ma szans na akces do EPL, nie chce go tam ani PO, ani PSL, to jednak może współtworzyć grupę podobną do obecnej, czyli Europejskich Konserwatystów i Reformatorów. Która w wielu sprawach jest dla chadeków sojusznikiem.
Morawieckiego w środę bronić będą oczywiście Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy, do których należy PiS. Ale to jedyna poważna grupa. Poza tym wsparcia udzielą mu z pewnością dwie najmniejsze grupy eurosceptyczne: Europa Wolności i Demokracji Bezpośredniej, w której prym wiedzie Partia Niepodległości Wielkiej Brytanii, oraz Europa Narodów i Wolności, z udziałem nacjonalistów m.in. z francuskiego Frontu Narodowego, austriackiej i holenderskiej partii wolnościowych. Takich sojuszników lepiej byłoby nie mieć. Z nimi proeuropejski przekaz wypadnie co najmniej dziwacznie.