Odbudowa Zamku Królewskiego w Warszawie zapowiedziana 20 stycznia 1971 r. przez nowego I sekretarza Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej Edwarda Gierka została przyjęta w kraju z entuzjazmem i wyzwoliła wielką ofiarność społeczną. Już sześć dni później odbyło się inauguracyjne zebranie Obywatelskiego Komitetu Odbudowy, na czele którego stanął I sekretarz Komitetu Warszawskiego PZPR Józef Kępa. Jednym z trzech wiceprzewodniczących został prof. Stanisław Lorentz, dyrektor Muzeum Narodowego i główny orędownik idei restytucji dawnej siedziby królewskiej. W ciągu zaledwie dwóch miesięcy na konto Obywatelskiego Komitetu Odbudowy wpłynęło ponad 27 mln złotych. Po roku suma ta wzrosła do ponad 125 mln złotych. W ciągu trzech lat zebrano blisko 420 mln złotych i ponad 400 tys. dolarów.
Decyzja o odbudowie Zamku Królewskiego odbiła się także szerokim echem na emigracji. Politycy i publicyści emigracyjni mieli jednak ambiwalentny stosunek do sprawy. Rząd RP na uchodźstwie w uchwale z 16 lutego 1971 r. przypomniał, że władze komunistyczne w Polsce przez ćwierć wieku sprzeciwiały się idei wskrzeszenia gmachu stanowiącego symbol niepodległej Polski. Emigranci trafnie wskazywali na koniunkturalny charakter decyzji nowego kierownictwa PZPR. Miał to być gest wobec społeczeństwa obliczony na zyskanie popularności po brutalnym stłumieniu rozruchów grudniowych na Wybrzeżu.
Zbiórka na reżim
Zaskakująco żywiołowe dyskusje, polemiki i spory wywołała zbiórka na ten cel wśród emigrantów. Na dodatek spotkała się ona ze zdecydowanym sprzeciwem rządu RP. W kołach rządowych dominowała nieufność i obawa, że zebrane przez emigrantów pieniądze nie zostaną wykorzystane przez władze PRL na deklarowany cel. Ewentualna zbiórka wśród emigrantów uznana została za szkodliwą także z innego powodu: „Naczelnym celem emigracji niepodległościowej – czytamy w uchwale przyjętej przez emigracyjną Radę Ministrów – jest walka o wolność Kraju. Podejmując zbiórki pieniężne, nawet na najbardziej szlachetne cele, w których zebrane sumy są przekazywane do Kraju via reżim, emigracja pośrednio pomagać będzie tym, którzy pozbawili Naród Polski podstawowych praw wolności człowieka". Władze na emigracji, odrzucając powojenną rzeczywistość w kraju, nie dopuszczały możliwości jakiejkolwiek formy współdziałania z rządem w Warszawie.
Podobne stanowisko na łamach londyńskiego „Dziennika Polskiego i Dziennika Żołnierza" zajął znany publicysta emigracyjny Janusz Kowalewski. Przypominał, że zbiórka pieniędzy na odbudowę jakiegokolwiek obiektu znajdującego się – jak określił – „na terenie okupowanej Polski" wymaga kontaktu i porozumienia, co najmniej przy przekazywaniu zebranych pieniędzy, z przedstawicielami władz w Warszawie. Podkreślił też, że emigracja polityczna „nie może prowadzić żadnej akcji – nawet w zasadzie słusznej – razem z reżimem. Albowiem wszystko, co w teorii może być słuszne, w praktyce, w warunkach okupacji sowieckiej w Polsce, we współpracy z reżimem okupacyjnym – przekształca się w sprawę niesłuszną, sprzeczną z rozumnie i na daleką metę pojętymi interesami całego narodu polskiego".
Ostrzegał, że przedstawiciele wychodźstwa, przekazując do kraju środki finansowe na odtworzenie Zamku Królewskiego, zwalniają tym samym władze w Warszawie z części wydatków na ten cel. Zaoszczędzone fundusze mogą one przeznaczyć na działalność szpiegowską bądź inne analogiczne wydatki. „Czyli w sumie wychodzi na to – stwierdził Kowalewski – że dając na odbudowę zamku warszawskiego, dajemy pomoc gospodarczą – i polityczną – ciemięzcom i okupantom Polski". Publicysta pytał też, czy emigracja ma zbierać fundusze na odbudowę zamku, by stał się on siedzibą premiera PRL Józefa Cyrankiewicza bądź innego komunistycznego dygnitarza: „Cyrankiewicz – odpowiadał sobie Kowalewski – z rozkoszą udawałby »prezydenta Polskiej Republiki Ludowej« w salach odbudowanych na wzór dawnych komnat królów Rzeczypospolitej. Blask historycznej glorii, wielkość dawnego majestatu Polski niepodległej podnosiłaby znaczenie moskiewskiego sługi w oczach przedstawicieli państw obcych".