Ten i kilka podobnych obrazów stają mi przed oczami za każdym razem, kiedy słyszę frazę „koniec chrześcijańskiego świata". Chrystianizm był i się zmył – mówią od pewnego czasu chrześcijańscy publicyści i myśliciele. Najpierw z żalem, chwilę później ze stoicką akceptacją dla praw rządzących światem i historią, a ostatnio nawet z radością oraz ulgą. Ta ostatnia tonacja zabrzmiała zaledwie kilka tygodni temu w wykładzie, jaki w Rzymie, na Uniwersytecie Angelicum, wygłosiła francuska filozof Chantal Delsol. Chrześcijaństwo im bardziej będzie niewidzialne, publicznie dyskretne, tym lepiej – stwierdziła katolicka myślicielka. Mówiła w tonie niby dobrze znanym, ale – może ze względu na miejsce, w którym padły te słowa, i rangę osoby, która je wygłosiła – szokującym. Oto z samej sceny, centrum balowej sali, Wiecznego Miasta, odzywa się wezwanie do resztek ucztujących: rozejść się. Czas zamknąć bankiet publicznej obecności chrześcijaństwa. Przenieść się do zacisza swoich serc i mieszkań.