Symbioza doskonała. Czy Donald Trump ma szanse na reelekcję bez Steve'a Bannona?

Na trzy miesiące przed wyborami 2016 roku Steve Bannon stanął na czele kampanii Donalda Trumpa i otworzył mu drzwi do Białego Domu. Jego zatrzymanie na dwa i pół miesiąca przed walką o reelekcję może zakończyć karierę prezydenta. Czy bez swojego doradcy Trump odnajdzie znowu drogę do serc zubożałej białej Ameryki?

Publikacja: 28.08.2020 10:00

Symbioza doskonała. Czy Donald Trump ma szanse na reelekcję bez Steve'a Bannona?

Foto: AFP

Zaskoczenie było całkowite. W czwartkowy poranek 20 lipca Steve Bannon wyszedł na pokład stojącego u wybrzeży Connecticut luksusowego jachtu Lady May należącego do chińskiego miliardera Guo Wengui. Z papierosem w ręku szykował się do skończenia całkiem niezłego kryminału, gdy nad jego głową pojawił się helikopter. Chwilę później był już w rękach agentów federalnych, oskarżony o zdefraudowanie setek tysięcy dolarów datków, które miały pójść na budowę muru z Meksykiem. Grozi mu nawet 40 lat więzienia, choć w praktyce skończy się pewnie na kilkunastu. Ale to i tak może oznaczać, że 66-letni były alkoholik, który nigdy nie troszczył się o higieniczny tryb życia, nigdy już nie wyjdzie na wolność.




Bez nowego programu

Bannon fasonu jednak nie stracił. Ubrany w charakterystyczne, nałożone jedna na drugą, dwie koszule bujał się na krześle, gdy kilka godzin po zatrzymaniu nowojorski prokurator Audrey Strauss czytał długą listę stawianych mu zarzutów. W końcu usłyszał, że może wyjść na wolność za kaucją 5 mln dol. Pieniądze udało się zorganizować momentalnie.

– Próba storpedowania budowy muru skończyła się fiaskiem – mówił tryumfalnie już przed budynkiem sądu dziennikarzom. Bo też Bannon ma wciąż mocne karty w ręku. Wie o Trumpie, jego rodzinie i współpracownikach tak wiele, że jeśli faktycznie miałby skończyć w więzieniu, to nie sam, tylko w towarzystwie innych obecnych lub byłych rezydentów Białego Domu, być może łącznie z samym prezydentem. Przed guru populistycznej prawicy otwiera się więc przynajmniej jedna z dwóch możliwości uratowania skóry: częste w Ameryce porozumienie z prokuratorem, który zgodzi się na radykalne ograniczenie kary w zamian za ujawnienie kompromitujących informacji o innych wpływowych politykach, albo ułaskawienie przez Donalda Trumpa przed styczniową inauguracją drugiej kadencji lub przekazaniem władzy Joe Bidenowi.

Większy problem z porwaniem swojego doradcy z pokładu Lady May ma za to prezydent. Całe zdarzenie zupełnie go zaskoczyło: dowiedział się o nim z mediów. W pierwszej chwili zareagował w typowy dla siebie sposób, gdy przyjaciele lub współpracownicy wpadali w sidła wymiaru sprawiedliwości: zaczął się od Bannona odcinać.

– Nie podobał mi się ten jego projekt. Uważałem, że to jest coś na pokaz. Nie chciałem muru drugiego sortu – mówił w czwartek po południu o fundacji „My zbudujemy mur". Ale już chwilę później się zreflektował. – To jest niezwykle przykra rzecz dla pana Bannona – przyznał ze współczuciem.

Bo też w czasach, gdy pandemia zabiła przeszło 180 tys. Amerykanów, gospodarka kraju szoruje po dnie, a Biden ma nawet 10 pkt proc. przewagi w sondażach, Steve Bannon zostawia Trumpa na lodzie: bez jasnych, nowych idei, które podobnie jak przed czterema laty zmobilizowałyby uśpiony elektorat zubożałej klasy średniej. Na razie pozostaje więc desperacja.

Cud poprzedniej kampanii

W sierpniu 2016 r. Trumpowi udało się, wbrew aparatowi Partii Republikańskiej, pokonać takich weteranów tradycyjnej, konserwatywnej polityki, jak Jeb Bush, Ted Cruz czy Marco Rubio. I mimo że nigdy wcześniej nie pełnił funkcji publicznych, uzyskał republikańską nominację. Jednak czołowe instytuty badania opinii publicznej „na 90 proc." dawały wygraną Hillary Clinton. Wściekli republikanie przeklinali „grubiańskiego amatora", który, jak sądzili, zmarnuje szansę na przejęcie dla ich partii Białego Domu, mimo zmęczenia wyborców rządami Baracka Obamy.

I wtedy zdarzył się cud. Trump, który objeżdżał prowincjonalną Amerykę, czuł jak nikt inny powszechną frustrację narodu z powodu pauperyzacji po kryzysie finansowym i niepewności jutra. Ale wiedział też, że jej ujściem nie może być powrót do klasycznej, liberalnej polityki, jaką prowadził George W. Bush. W genialnym ruchu odsunął od kierowania swoim sztabem wyborczym Paula Manaforta, doradcę w kampaniach wyborczych Geralda Forda, Ronalda Reagana, George'a H.W. Busha i Boba Dole'a i postawił na poruszającego się wówczas na marginesie skrajnej prawicy Stevena Bannona. Prorocze posunięcie zważywszy na to, że trzy lat później Manafort został skazany na 7,5 roku więzienia za oszustwa na szkodę USA.

– Znalazł się absolutnie w centrum strategii Trumpa – przyznaje Joshua Green, autor książki „Pakt z diabłem: Steve Bannon, Donald Trump i powstanie narodowe". Steve Bannon, podobnie jak Trump, przez większość życia płynął w amerykańskim mainstreamie tych, którzy chcą odnieść sukces. Z wyróżnieniem ukończył studia biznesowe (MBA) na Harvardzie, przez siedem lat służył w marynarce wojennej, po czym podjął pracę w dziale bankowości inwestycyjnej Goldman Sachs, dochodząc do stanowiska wiceprezesa tej czołowej instytucji finansowej Ameryki. Później postawił jednak na Hollywood, reżyserując 18 filmów dokumentalnych.

Przełomem w jego życiu okazała się „Wojna Reagana". Przy produkcji tego filmu poznał Andrew Breitbarta, konserwatywnego dziennikarza, który uważał, że polityka jest pochodną kultury, w jakiej żyje naród, i najpierw trzeba zmienić tą drugą, zanim podejmie się próbę zdobycia władzy. Zgodnie z tą logiką w sierpniu 2010 r. powstał Breitbart News, używający prostego, bezpośredniego języka internetowy portal informacyjny, który nie tylko obrał za cel tradycyjny aparat Partii Republikańskiej, ale także tradycyjne, amerykańskie media.

W 2012 r., gdy w wyniku ataku serca 41-letni Andrew Breitbart zmarł, ster coraz bardziej popularnego medium przejął Bannon. Przed zupełnie nieznanym szerszej opinii publicznej bankowcem i reżyserem otworzyły się drzwi do wielkiej kariery. Lotem błyskawicy Amerykę zaczął podbijać zestaw często skrajnie prawicowych, populistycznych idei, które początkowo stały się znakiem rozpoznawczym Stevena Bannona, ale w kampanii wyborczej 2016 r. zostały przejęte przez Donalda Trumpa i dziś są znane światu jako doktryna „trumpizmu". W ten sposób frustracja głębokiej, amerykańskiej prowincji znalazła swoje ujście. A skrypt porażki establishmentu, której uosobieniem była Hillary Clinton, został napisany.

Zemsta Meksyku

Centralnym elementem tej doktryny jest zatrzymanie tak nielegalnej, jak i legalnej imigracji. Bannon od lat uważa, że to jedyny sposób na uratowanie „suwerenności narodowej". W ten sposób wyszedł on naprzeciw ogromnym lękom znacznej części amerykańskiego społeczeństwa, które ze względu na dziedzictwo walki o równouprawnienie dla czarnoskórej mniejszości w USA, poprawność polityczną, ale też interesy gospodarcze żyjącego z taniej siły roboczej biznesu w ogóle nie były do tej pory uwzględniane – tak przez republikanów, jak i demokratów.

Reporterzy „National Geographic" pokazali ten strach z perspektywy prowincji. Mała miejscowość Hazleton w Pensylwanii jako pierwsza w USA przyjęła już dziesięć lat temu lokalną ustawę o powstrzymaniu nielegalnej imigracji, której jednym z elementów miał być zakaz osiedlania się osób, które nie mówią płynnie po angielsku. Upadek wydobycia węgla odebrał tu dochody znacznej części klasy średniej i spowodował, że zaczęli oni postrzegać napływ tańszych pracowników z Ameryki Łacińskiej jako zagrożenie. Takie przepisy nie zdały się jednak na wiele, bo kompetencje władz lokalnych są mocno ograniczone. O ile jeszcze w 2000 r. 95 proc. spośród 24 tys. mieszkańców miasta stanowili ludzie zdefiniowani jako „nielatynosi biali", o tyle w ub.r. byli oni już w mniejszości, a gros ludności Hazleton, zamiast po angielsku, mówiła po hiszpańsku.

W nieufnej wobec Waszyngtonu Ameryce podwójne zagrożenie deklasacją materialną i marginalizacją kulturową stało się tak wielkie, że idea Bannona powierzenia władzom federalnym odpowiedzialności za wygaszanie fali migracyjnej niespodziewanie stała się bardzo nośna. Wydawca Breitbart News podpowiedział Trumpowi, aby obok „wyczyszczenia bagna" (walka z domniemaną korupcją rządu USA) głównym hasłem wieców przedwyborczych stała się budowa muru z Meksykiem. To był strzał w dziesiątkę, który skonsolidował wokół miliardera zubożały biały elektorat nie tylko Pensylwanii, ale też tradycyjnie głosujących na demokratów stanów, takich jak Michigan czy Wisconsin, i otworzył mu drogę do zwycięstwa.

Hasło budowy muru od początku było jednak ściemą. Czy tego chce, czy nie, cała Ameryka jest skazana na głęboką zmianę struktury demograficznej, a co za tym idzie – zmianę cywilizacyjną. Federalny urząd statystyczny (US Census) uważa, że biali będą w Stanach w mniejszości być może już za 20 lat, a najdalej w 2050 r. Decydują o tym fundamentalne trendy demograficzne. Chodzi bowiem o grupę ludności, która jest wyraźnie starsza i ma wyraźnie mniej dzieci niż latynosi, czarnoskórzy czy Azjaci. W szkołach średnich i na wyższych uczelniach biali uczniowie i studenci już teraz stanowią mniejszość. Od 2015 r. rodzi się też mniej białych Amerykanów, niż ich umiera. Stany zaś, z ich ogromną polaryzacją dochodów i wątłymi zabezpieczeniami socjalnymi, przestały być atrakcyjnym kierunkiem imigracji dla Europejczyków. Z tego powodu na 43 mln Amerykanów, którzy urodzili się poza USA, tylko 18 proc. pochodzi z naszego kontynentu.

Idea budowy muru na granicy z Meksykiem stała się nośnym symbolem kampanii Trumpa także dlatego, że to latynosi stanowią najpoważniejsze zagrożenie dla utrzymania tradycyjnego charakteru Ameryki. Jeszcze w 1960 r. zaledwie 6-mln mniejszość etniczna, dziś liczy 70 mln mieszkańców, co stanowi przeszło jedną piątą ludności Stanów. 632 hrabstwa (na 3142), gdzie biali są już teraz w mniejszości, układają się w szeroki pas wzdłuż granicy z Meksykiem, obejmując znaczną część Kalifornii, Arizony, Nowego Meksyku i Teksasu: stanów, które Ameryka zagarnęła od południowego sąsiada po wojnie w 1848 r. Jest to więc zwarta grupa ludności, która nie zamierza przechodzić na angielski, bo czuje się na swojej ziemi.

Aresztowanie Bannona ukazało w całej pełni, że najważniejszy punkt wyborczy Trumpa jest tak naprawdę wydmuszką, a nadchodzące wybory będą być może ostatnimi, w których jeden z kandydatów usiłuje zdobyć Biały Dom wbrew wyborcom mniejszości narodowych. Fundusz, na który doradca prezydenta zdołał ściągnąć 25 mln dol. od drobnych ciułaczy, nie tylko został po części zdefraudowany, ale jego reszta posłużyła do budowy zaledwie kilku mil muru (na 1920 mil, jakie liczy amerykańsko-meksykańska granica) i to tak blisko Rio Grande, że woda zaczęła podmywać całą strukturę, grożąc jej zawaleniem. Wbrew dzisiejszym twierdzeniom prezydenta był on w tę inicjatywę mocno zaangażowany i kazał ją promować swojemu synowi Donaldowi Trumpowi Jr.

Ale powstanie prywatnej fundacji było też wynikiem porażki starań Trumpa o przekonanie Kongresu do uruchomienia znaczących funduszy federalnych na budowę. Ta przepychanka trwała tak długo, że zdaniem amerykańskich władz celnych do dziś udało się zbudować zaledwie 275 mil muru, z czego 90 mil zastąpiło istniejące wcześniej struktury. W takim tempie do zakończenia tego działa potrzeba będzie przynajmniej dwóch pokoleń. A wszystko to na granicy, którą co roku i tak legalnie przekracza ok. 350 mln osób, najwięcej ze wszystkich granic oddzielających odrębne państwa na świecie.

Bez zbliżenia z Rosją

Czy Bannon jest drugą, najbardziej wpływową osobą na świecie?" – pytał na okładce 1 lutego 2017 r. tygodnik „Time". Zaraz po inauguracji Trumpa były już szef Breitbart News nie tylko został mianowany głównym doradcą nowego prezydenta, ale był przekonany, że zostanie jego... następcą. Bo też dawny filmowiec przekonał amerykańskiego przywódcę nie tylko do walki z imigracją, ale w ogóle do zasadniczej przebudowy polityki państwa. To on okazał się głównym promotorem tzw. nacjonalizmu gospodarczego, który doprowadził do renegocjacji umów handlowych z Meksykiem i Kanadą (NAFTA), a przede wszystkim z Chinami. Pod jego wpływem Trump okazał się pierwszym od Richarda Nixona prezydentem, który odwrócił politykę coraz bliższej współpracy z Pekinem. Oparł się naciskom amerykańskich koncernów, które osiągały ogromne zyski na produkcji w Chinach, i rozpoczął długi proces powstrzymania rozwoju chińskiej potęgi.

Ślady myśli Bannona odnajdujemy także w polityce europejskiej Trumpa, a w szczególności jego niechęci do Unii i poparciu dla brexitu. Jako szef Breitbart News gorąco naciskał na wycofanie się USA z umowy o rozbrojeniu nuklearnym z Iranem, a także na powrót amerykańskich żołnierzy z Iraku, Syrii i Afganistanu. Trump nie zdołał natomiast wprowadzić w życie idei zbliżenia z Władimirem Putinem, w którym Bannon widział obrońcę „tradycyjnych wartości". Na przeszkodzie stanęła komisja specjalnego prokuratora Roberta Muellera, która miała zbadać powiązania sztabu Trumpa z Kremlem z czasów kampanii wyborczej.

Tak ogromny wpływ na Biały Dom spowodował jednak, że Bannonowi przewróciło się w głowie. Nie zrozumiał, że jeśli prezydent wobec kogoś pozostaje wierny, to wyłącznie wobec najbliższej rodziny. Starcie z Ivanką Trump i jej mężem Jaredem doprowadziło po siedmiu miesiącach od inauguracji do upadku Bannona. Ale nawet wtedy nie stracił wiary w swoją wielkość. W słynnej książce „Fire and Fury" (Ogień i furia) o Białym Domu za czasów Trumpa Michael Wolff cytuje opinię Bannona, że spotkanie w czerwcu 2016 r. między najstarszym synem prezydenta a reprezentującym Kreml rosyjskim adwokatem w Trump Tower było „zdradzieckie i niepatriotyczne". Zapowiada także, że „Don Trump pęknie jak jajko", gdy będzie grillowany przez prokuratora Muellera.

Trump uznał wtedy, że gdy wyrzucił Bannona, ten nie tylko stracił posadę w Białym Domu, ale stracił też rozum. Później były szef Breitbart News próbował wrócić do łask Trumpa. Ale ostatnie trzy lata układają się w ciąg jego porażek. Próbował stworzyć w Brukseli ośrodek koordynujący prawicowe i radykalne partie Europy, od francuskiego Frontu Narodowego i hiszpańskiego Voxu, po włoską Legę i Vlaams Belang. Ale niewiele z tego wyszło: nacjonalizm ma to do siebie, że każdy kraj gra na własną bramkę, a nie dla wspólnej sprawy. Upokarzająca porażka Roya Moore'a, kandydata do Senatu w wyborach uzupełniających w Alabamie we wrześniu 2017 r., pokazała, że Bannon nie ma już dawnej siły w forsowaniu alternatywnych dla republikańskiego establishmentu polityków. Aresztowanie na Lady May unaoczniło zaś Ameryce, że radykalny publicysta, który prezentował się jako człowiek z ludu, tak naprawdę żyje w luksusach na koszt miliarderów, którym sprzedał swoją duszę.

Bannon okazał się więc nikim bez Trumpa. Ale jest też bardzo prawdopodobne, że ten układ tak samo działał w drugą stronę i bez swojego doradcy prezydent nie znajdzie ani pomysłów, ani ludzi, aby znów wygrać starcie o Biały Dom. Czy tak faktycznie jest, dowiemy się już 3 listopada. 

Zaskoczenie było całkowite. W czwartkowy poranek 20 lipca Steve Bannon wyszedł na pokład stojącego u wybrzeży Connecticut luksusowego jachtu Lady May należącego do chińskiego miliardera Guo Wengui. Z papierosem w ręku szykował się do skończenia całkiem niezłego kryminału, gdy nad jego głową pojawił się helikopter. Chwilę później był już w rękach agentów federalnych, oskarżony o zdefraudowanie setek tysięcy dolarów datków, które miały pójść na budowę muru z Meksykiem. Grozi mu nawet 40 lat więzienia, choć w praktyce skończy się pewnie na kilkunastu. Ale to i tak może oznaczać, że 66-letni były alkoholik, który nigdy nie troszczył się o higieniczny tryb życia, nigdy już nie wyjdzie na wolność.

Pozostało jeszcze 95% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”. Kto decyduje o naszych wyborach?
Plus Minus
„Przy stoliku w Czytelniku”: Gdzie się podziały tamte stoliki
Plus Minus
„The New Yorker. Biografia pisma, które zmieniło Amerykę”: Historia pewnego czasopisma
Plus Minus
„Bug z tobą”: Więcej niż zachwyt mieszczucha wsią
Plus Minus
„Trzy czwarte”: Tylko radość jest czysta