Oczywiście wszystko było zmyśleniem. Wuj nie wracał do Rzymu, bo tam nie mieszkał. Z reguły był neapolitańczykiem, który pracował jako adwokat (w podupadłej kancelarii, rzecz jasna) albo nocny stróż w innej części miasta. Za swoje przemówienie brał pieniądze, a żałobnicy z reguły wiedzieli, że uczestniczą w teatrze, niemniej jednak nikt o tym nie mówił. A jak się w mieście takiego wuja spotykało, obie strony udawały, że do spotkania nie doszło. Wuj istniał, a zarazem go nie było. Jak włoska nekropolia. Ale wspomnienie o zmarłym zostawało na długie lata. Nawet jeżeli było wymyślone, albo przesadzone.
* * *
Rzymski cmentarz Verano, chociaż leży prawie w centrum miasta, odgrodzony jest od jego tkanki nieprzyjaznym parkingiem, trawnikami i metalowymi budami, w których można kupić chryzantemy. Cmentarz istnieje, jest ogromny, ale jednocześnie chowa się przed odwiedzającym. Nie zachęca.
To „wymyślona" przez Napoleona monstrualna nekropolia, w której spoczywają najbardziej zasłużeni, najbardziej znani, najbogatsi i najsprytniejsi. Zbudowano ją poza murami miasta, na początku XIX wieku. Cmentarz miał być czysty, nowoczesny, wielowyznaniowy, niezależny od Kościoła. Giuseppe Valadier zrobił projekt, całość ukończono w 1812 roku. Chowano na nim nie tylko katolików, ale także Żydów i ewangelików. W założeniu wszyscy mieli być równi, nekropolia nie miała miejsc lepszych i gorszych. Dzisiaj uchodzi za najładniejszą w Italii (no, może poza Cimitero Maggiore w Mediolanie), ale chociaż pochówki odbywają się tutaj ciągle, to jest to jednak zabytek, podzielony wszakże na część starą i nową.
W latach 60. ubiegłego wieku zbudowano tu wielkie wieżowce (tak, wieżowce), w których mieszczą się kolumbaria. I trzeba przyznać, że całość nie wygląda wcale fatalnie. Spacerując główną aleją, którą jeżdżą samochody, a nawet miejskie mikrobusy, z ponad zabytkowych kaplic i grobów zobaczymy wyrastające, ale zanurzone wśród wysokich drzew marmurowe budynki, które przypominają eleganckie rzymskie apartamentowce z lat 60., epoki dolce vita. Brakuje tylko podziemnych parkingów, z których wyjeżdżałyby eleganckie maserati albo porsche. W zamian zobaczymy wielkie vany, a w nich trumny, rzecz jasna.
Verano to wybryk natury. Chociaż blisko stąd do „knajpianej" , studenckiej dzielnicy San Lorenzo, która kipi życiem od ósmej wieczorem do godzin porannych (oczywiście, gdy nie ma pandemicznych ograniczeń), tutaj cisza. Niewielu turystów zapuszcza się w głąb, większości wystarcza bazylika San Lorenzo. Prawdopodobnie dlatego, że akurat ta część stolicy dosyć słabo jest skomunikowana z centrum, choć jest ono na wyciągnięcie dłoni. Z Verano do Termini na piechotę to jakieś 10–15 minut. Dawno, dawno temu, kursował tutaj tramwaj, najpierw konny (uroczysta inauguracja odbyła się w roku 1879), następnie elektryczny, potem zaś Rzym postawił na nowoczesną komunikację autobusową, niszcząc istniejące połączenia tramwajowe, separując tym samym całe dzielnice od centrum.
Dzisiaj po stolicy szusują rozklekotane autobusy, które nie dość, że często się rozpadają w biegu (widziałem, jak w trakcie jazdy, od pojazdu oderwała się część drzwi), to na dodatek płoną, zwłaszcza w lecie. A potem rzecz jasna idą na złom, bo straż pożarna prawie nigdy nie zdąży ich w porę wygasić. Wielkie cmentarzysko martwych samochodów znajduje się niedaleko Verano, w drodze z Tiburtiny do Ponte Milvio. Wieczorami odbywają się tam przedziwne spektakle. Wtedy z obwodnicy widać płonące stare auta i przyczepy. Jak wyjaśnił mi kiedyś taksówkarz, to złodzieje i przemytnicy palą pojazdy, których używali w trakcie napadów. Bywa, że kilka dni później policja znajduje w nich zwęglone zwłoki.