Bohater ostatniej książki Mario Vargasa Llosy – ostatniej podwójnie, bo noblista ogłosił koniec kariery literackiej – ma koncepcję, jak połączyć podzielone Peru. Kraj rozdzierany rasizmem, przemocą i biedą. Kraj zdobyty mieczem przez hiszpańskich konkwistadorów, którzy wymordowali Inków. Kraj, którego poszczególne regiony połączono w państwo arbitralną decyzją kolonizatorów, choć ich mieszkańców różni niemal wszystko. Kraj, gdzie przewrót goni przewrót, a maoistyczna partyzantka ściera się z prawicowymi szwadronami śmierci. Ten wieloetniczny i wielojęzyczny kraj połączyć może tylko peruwiański walc, będący syntezą tego, co zachodnie, z tym, co miejscowe. Prawdziwie ludowa muzyka kreolska, przy której tańczą zarówno mieszkańcy zaułków Limy, jak i amazońskiej dżungli. To brzmienie wznieci społeczną rewolucję i uratuje Peru – wywodzi z pasją bohater powieści Llosy „To dla Pani ta cisza”. A co, gdyby to przełożyć na nasze realia? Jakie pytanie należałoby zadać? Czy disco polo może uratować Polskę? Może!
Czytaj więcej
Wyłączając telewizory, straciliśmy ważną część wspólnych kodów kulturowych. Łączy nas coraz mniej.
Nie jestem znawcą latynoskiej muzyki. Nie mam jednak powodu, żeby nie ufać w tej kwestii Mario Vargasowi Llosie. Z jego opowieści wynika, że peruwiański walc jest czymś w rodzaju klasyki miejscowego folkloru. W czasie gdy rozgrywa się powieść, czyli w latach 90. XX wieku, liczy sobie dobrych kilka dekad. I, co pisarz tylko sugeruje, jest gatunkiem powoli schodzącym. Trzeba też dodać, że muzykę kreolską wyróżnia stylistycznie huachaferia, czyli specyficzna kiczowatość.
Nie ma to nic wspólnego z muzyką, za to bardzo wiele z klasistowskimi uprzedzeniami. I te właśnie uprzedzenia powinny zniknąć, żeby w kraju zapanował spokój społeczny. Wtedy disco polo połączy podzieloną Polskę.
Wypisz wymaluj disco polo. Może to kogoś zdziwić, ale ten gatunek ma już prawie 40 lat. A jego gwiazdy, takie jak Akcent (Zenek Martyniuk) czy Marcin Miller (Boys), bez specjalnej przesady można nazwać klasykami gatunku. Trzeba też zauważyć, że nie mają oni następców. Bo wbrew temu, co można by sądzić, disco polo raczej zstępuje ze sceny. Warto dodać, że jest ono specyficznym miksem brzmień zachodnich z lat 80. i 90. oraz polskich piosenek weselnych czy wręcz ludowych. A zatem i w tym względzie zgadza się to z opisem muzyki kreolskiej, syntetyzującej rozmaite tradycje. Nie wspominając o kiczowatości, która jest głównym zarzutem stawianym disco polo. No właśnie, skoro już pojawiło się słowo zarzut, to właśnie dochodzimy do kluczowej różnicy. W Peru, jeśli wierzyć Llosie, muzyka kreolska nikomu nie przeszkadza. W Polsce disco polo przeszkadza całkiem licznym.