Ten roznegliżowany mężczyzna z drugiej sceny serialu to Jerry Buss (w tej roli świetny jak zwykle John C. Reilly). Właśnie ogłasza nam, widzom, że kupuje Los Angeles Lakers, ikonę ligi NBA. Jest 1979 rok. Hollywood jest w trakcie przepoczwarzania się z Fabryki Snów w maszynkę do masowego robienia pieniędzy. Nadchodzi epoka Stevena Spielberga i George'a Lucasa, którzy zmienią oblicze kalifornijskich studiów filmowych, tak jak Magic Johnson, wybrany właśnie przez Lakersów w drafcie, zmieni koszykówkę.
Czytaj więcej
O tym, jak samotność pomaga przeżywać wiarę i metafizykę, o zastępowaniu religii konsumpcją i budowaniu wspólnoty oraz czy ideologie i religie coś łączy z Janem Maciejewskim, filozofem i publicystą, w podcaście „Posłuchaj, Plus Minus” rozmawia Hubert Salik.
Jeziorowcy lada chwila stworzą styl znany później jako Showtime. Podkręcą tempo. Ze stosunkowo statycznego sportu, ze sztywnym podziałem ról, z dominującym znaczeniem podkoszowych dryblasów, stworzą zupełnie nowy rodzaj sportowej sztuki, stworzą przedstawienie. Nie, nie będą wcale pierwsi. Ale to oni wypracują formułę, dopracowywaną później przez kolejne pokolenia trenerów, która jest dziś chlebem powszednim koszykówki. I znajdą do tego odpowiednich wykonawców, a przede wszystkim tego, który to wszystko ogarnie, złamie kilka – wydawałoby się – niepodważalnych schematów – Earvina Johnsona, chłopaka z Lansing w stanie Michigan, zwanego Magikiem (w tej roli absolutny debiutant Quincy Isaiah).
W ten sposób Hollywood i Lakers stali się jak bracia bliźniacy z Miasta Aniołów. Ich nadrzędnym zadaniem jest dawanie rozrywki. Drużyna z LA nadała w ten sposób kierunek rozwojowi NBA nie tylko na parkietach wielkich hal widowiskowych. Zaraziła ją swoim wyjątkowym stylem. Max Borenstein i Jim Hecht (ze sporym wkładem Adama McKaya) postanowili opowiedzieć tę historię. W hollywoodzkim stylu. Nie zawsze trzymając się faktów, w szybkim rozrywkowym tempie, niektóre sytuacje i postacie wymyślając (o czym widzowie zostają poinformowani już na początku). Wszystko miała sklejać dramaturgia i znak firmowy Magica – zaraźliwy uśmiech.
Śledzimy więc jak Jerry Buss, playboy w wiecznie rozchełstanej koszuli, notoryczny optymista, cierpiący na równie permanentny brak pieniędzy, stara się stworzyć z Lakersów coś zupełnie nowego. Zdecydowanie bardziej seksownego, bo jeśli Los Angeles zasługuje na króliczki Hugh Hefnera, to czemu nie na ich męskich odpowiedników?