We wrześniu '39 zgubił się swoim rodzicom podczas ucieczki na Wschód. Zaopiekował się nim obcy człowiek, razem dotarli aż do Lwowa w chwili, kiedy miasto było zajmowane przez Sowietów. Dziadek dotarł z powrotem do domu po przeszło miesiącu nieobecności. Miał wtedy siedem lat – dokładnie tyle, ile mój syn w tej chwili.
Jego rodzice jawili mi się zawsze jak przedstawiciele jakiegoś innego gatunku. Przez kilkadziesiąt dni musieli jeść, spać i sprzątać w cieniu niepokoju, którego nie potrafię sobie nawet wyobrazić. Podobne historie są jak próby inicjacyjne – po ich przejściu wchodzi się w posiadanie tajemnej wiedzy. Zaczyna się rozumieć coś więcej z siebie i ze świata, a nade wszystko – z poplątanych, łączących nas z nim nici. Los i opatrzność przestają być pusto brzmiącymi słowami, abstrakcyjnymi pojęciami. Zyskują twarze, sylwetki i cechy charakteru. Zaczynają się zachowywać jak greccy bogowie, wyrywający sobie z rąk Odyseusza. Knują spiski albo wytrwale czuwają nad spokojem snu przedmiotu ich rozgrywki. Tak czy inaczej – istnieniu obu nie da się już dłużej zaprzeczać. Rzeczywistość przestaje być sekwencją mechanicznie po sobie następujących zdarzeń, każdy szczegół i spotkanie może być sygnałem wysłanym przez bogów. A nasza część świata wie to jakby lepiej niż inne. Jesteśmy w końcu, jak twierdzi Norman Davies, Bożym igrzyskiem. Stan napięcia i niepokoju, bólu i wiedzy, jaką można z niego czerpać, to nasz sposób istnienia. Tak już mamy. I najwyższa pora wreszcie sobie o tym przypomnieć.
Czytaj więcej
- Wydarzenia z ostatnich dni to test dla Polski i test dla Europy. Zdajemy sobie sprawę, że sytuacja może eskalować, może się pogarszać. Możemy być świadkami nowego rodzaju prowokacji - mówił o spotkaniu na granicy Polski z Białorusią premier Mateusz Morawiecki, po spotkaniu z przewodniczącym Rady Europejskiej, Charlesem Michelem.
Nie mamy w zwyczaju się w nim, istnieniu, rozsiąść wygodnie przed kominkiem, przeglądać rodzinne albumy i snuć pogodne plany na przyszłość. Ślizgamy się po krawędzi, granicy nie tylko dzielącej Wschód od Zachodu i Północ od Południa, ale przede wszystkim bycie od nicości. Dzięki Andrzejowi Wajdzie mogłem zobaczyć to, co kilkadziesiąt lat wcześniej widział na własne oczy mój dziadek. Gdy w jednej ze scen „Katynia" na moście na Bugu spotykają się ze sobą dwie uciekające grupy Polaków – jedni z Zachodu, drudzy ze Wschodu. Jedni i drudzy wyglądają jak przebudzeni ze snu – no tak, wiadomo, przecież to Polska. Od niej nie ma dokąd uciec. Nawet geografia ma tu niewiele do powiedzenia, skoro nasze przeznaczenie postanowiło sobie z niej zakpić i za pośrednictwem Wschodu przeniosło na nas ciężar, który „należy się" Południu kontynentu. Pora przebudzić się ze snu i zacząć wyciągać właściwe wnioski.