Wydają mi się całkowicie umowne, ironiczne, żartobliwe i, prawdę powiedziawszy, drugorzędne dla odbioru i zrozumienia tekstu. Jedni interpretatorzy traktowali je z najwyższą powagą, inni, jak Nabokov, zupełnie lekceważyli. Być może najważniejszym powodem do wprowadzenia takich odniesień w tekst był zamiar uświadomienia czytelnikowi, w jak skrajnie różnych światach żyli Odyseusz
i Bloom, tych postaci nie łączy właściwie nic poza arbitralnym gestem Joyce'a. Gra z „Odyseją" jest prowadzona na bardzo dalekim planie i w krzywym zwierciadle. W czym na przykład podobny jest dyrektor Deasy do Nestora? Gdyby nie tak zwane schematy Gilberta i Linatiego, sami nie bylibyśmy chyba w stanie wyodrębnić u Joyce'a postaci „homeryckich".
Nawet skrzeczące łóżko Molly i Blooma ma korzenie w „Odysei".
Tak, ale tylko o tyle, o ile jest po prostu łóżkiem, czyli w swojej funkcji czysto praktycznej, bo łoże Odysa i Penelopy nie skrzeczy i pełni u Homera zupełnie inną funkcję kompozycyjną. Tylko Odyseusz zna genezę tego łoża, sam je zbudował i opisując jego historię po powrocie do Itaki, przekonuje ostatecznie Penelopę, że jest jej zaginionym mężem. To łoże stanowi właściwie o tożsamości herosa, a tymczasem poluzowane, brzęczące metalowe pierścienie na nogach łóżka Blooma i Molly przypominają Leopoldowi o tym, że trzeba je naprawić, a potem, że hałasują, gdy jego żona kocha się z innymi mężczyznami. I ten złowrogi dźwięk rozbrzmiewa mu w uszach nieraz, w zestawieniu z Homerem niejako ironicznie, ponieważ bardzo przyziemnie, a nie wzniośle.
Nie da się też w pełni zrozumieć książki, nie znając Dantego, Biblii i Szekspira?
A także Strabona, Arystotelesa, Blake'a, Homera i tak dalej. Czy jednak w ogóle możemy zrozumieć coś w pełni? Czy całkowicie rozumiemy świat, drugiego człowieka albo samych siebie? Sądzę, że nikt nie rozumie do końca także „Ulissesa". Erudycja jest w jego lekturze przydatna, można się nim cieszyć jednak również bez niej, pławić się w konstrukcji, w języku, w atrakcyjności takiego czy innego wywodu. „Ulisses" ma wiele warstw, każdy może w nim znaleźć coś dla siebie...
W rozdziale „Scylla i Charybda" mocno zaistniał „Hamlet", jego interpretacja, a wraz z nią motyw polski, Ignacy Paderewski, m.in. założyciel „Rzeczpospolitej".
Tak, to jeden z kilku „polskich akcentów" w powieści, które skwapliwie eksponuję w „Łodzi Ulissesa", i nawet mam wrażenie, że przynajmniej jeden z nich udało mi się „odkryć". A obecności Paderewskiego poświęcam w swojej książce stosunkowo sporo miejsca, bo jego nazwisko pojawia się nie wprost i trzeba je właściwie przetłumaczyć, wyjaśniam więc nieco dokładniej, jaką drogą do niego dochodziłem i dlaczego taką, a nie inną.
Mający żydowskie pochodzenie Leopold Bloom jest synem emigranta z Węgier, jak Mark Knopfler. Niezbyt religijnym, podobnie jak rzeźnik Dlugacz, który sprzedaje polonies (kiełbaski), a wieprzowe nereczki pakuje w syjonistyczną gazetę. Jak Joyce odnosi się do tematu żydowskiego?
Niektórzy komentatorzy odpowiadają na to pytanie opasłymi książkami, bo problem jest bardzo rozległy. W krótkiej rozmowie w miarę sensownie można najwyżej stwierdzić, że stosunek Joyce'a – w „Ulissesie" – do Żydów jest z jednej strony złożony, niejednoznaczny, a z drugiej raczej życzliwy.
W książce jest wiele krytyki, drwiny i szyderstwa z Kościoła katolickiego, a także uznane za świętokradztwo opisywanie obrzędów religijnych jednocześnie z aktami seksualnymi. Jak to wpłynęło na odbiór książki?
Tak, jak właściwie zawsze bywa w takich wypadkach: najpierw jej zaszkodziło, bo była oskarżana o pornografię, włóczona po sądach i palona na stosie, a potem nadało jej rozgłos i przysporzyło popularności. Piszę o tym w „Łodzi Ulissesa" dość obszernie, w kilku miejscach, bo naturalistycznie, choć także humorystycznie, a nawet romantycznie pokazywany i opisywany seks jest w „Ulissesie" niemal wszechobecny jako cel i motywacja wielu ludzkich zachowań.
Jak bardzo w bohaterach obecny jest sam Joyce i jego żona Nora, o którą był piekielnie zazdrosny, co nie dziwi, gdy czyta się przetłumaczony przez pana pikantny list, wspominający, jaki mieli seks?
Charakterologicznie i biograficznie „najwięcej Joyce'a" znajdujemy oczywiście w Stephenie, chociaż jest go trochę także w Bloomie. A z Norą czasami wręcz utożsamia się Molly, stawiając pomiędzy nimi znak równości. Wolałbym jednak nie mieszać postaci literackich z realnymi.
Nie ulega wątpliwości, że „Ulisses" – poza niesamowitym językiem odwzorowującym wyobraźnię Joyce'a – to także parada literackich gatunków. Jak wpłynęły na światową literaturę?
Lista dłużników Joyce'a przyprawia o zawrót głowy: to są pisarze spod znaku nouveau roman, wielcy postmoderniści amerykańscy, Beckett, Calvino, Pynchon, OuLiPo, spory odłam literatury feministycznej i jeden Bóg wie, kto jeszcze. „Ulisses" stał się kamieniem milowym literatury światowej, odnowił ją, zrewidował, otworzył na najróżniejsze eksperymenty. Po publikacji tego awangardowego niegdyś, a dziś klasycznego, dzieła
w pewnym sensie nie można było pisać, nie odnosząc się do niego pośrednio lub wprost. Zresztą „Ulisses" wciąż żyje, stale jest wznawiany i karmi współczesnych pisarzy: tu ktoś przenosi jego akcję do dzisiejszego Nowego Jorku, tam ktoś wykorzystuje jedną z osób obecnych na pogrzebie Dignama, aby osnuć wokół niej fabułę własnej powieści. „Ulisses" już raczej nie zginie.
A co polska literatura zawdzięcza „Ulissesowi"?
Słowotokowe mętniactwo, szczególnie często udające styl Joyce'a w dwóch ostatnich dekadach ubiegłego wieku, choć czasem dające się zauważyć i teraz. Ale i „Bramy raju" Andrzejewskiego, powieści Leopolda Buczkowskiego czy Wilhelma Macha, a także kilku pisarzy uznawanych za przedstawicieli tak zwanej szkoły Berezy, by podać choć kilka przykładów. Za największy walor dzisiejszej polskiej prozy mam jej otwartość, śmiałość, brak kompleksów – nie wiem, czy jest to odległe echo wpływów „Ulissesa", ale na pewno chciałbym, żeby tak było. ©?
—rozmawiał Jacek Cieślak