Ehud Olmert przed Annapolis

Do planowanej konferencji pokojowej szykują się politycy zdeterminowani, by poprawić swoje kiepskie notowania. To może przynieść dobre rezultaty

Aktualizacja: 10.11.2007 09:47 Publikacja: 10.11.2007 01:39

Ehud Olmert przed Annapolis

Foto: AP

Planowana na koniec listopada konferencja pokojowa w Annapolis nasuwa pytania o kształtu porozumienia izraelsko-palestyńskiego. Zdaje się, że już dzisiaj można przewidzieć jej wyniki. Będą one pochodną pozycji wewnętrznej i zagranicznej przywódców biorących udział w spotkaniu. Jednym z nich będzie izraelski premier Ehud Olmert. Gdy w wieku 27 lat Olmert został wybrany do Knesetu, należał do grupy najmłodszych i najzdolniejszych liderów Likudu. Postrzegany zwykle jako bardziej liberalny i pokojowy niż jego koledzy Olmert bez radykalnie prawicowych deklaracji prawdopodobnie nie zostałby wybrany w 1993 roku na burmistrza Jerozolimy.

Po opuszczeniu tego stanowiska stał się bliskim współpracownikiem nowego lidera Likudu Ariela Szarona. Objął w jego rządzie Ministerstwo Skarbu. Rola Olmerta jednak była na tyle istotna, że postrzegano go jako naturalnego zastępcę Szarona. Wszyscy wiedzieli, że należy uważnie go słuchać, bo za chwilę Szaron zrobi to, o czym on mówił.Walka o wpływy w Likudzie między Netanjahu i Szaronem wywołała kryzys wewnętrzny. Szaron ze swymi zwolennikami powołał w 2005 roku nową partię Kadima (Naprzód). Zasilili ją ludzie z innych ugrupowań, np. z Partii Pracy przeszedł do niej obecny prezydent Izraela Szimon Peres.

Przed wyborami w 2006 roku sondaże zapowiadały nawet 48 mandatów dla Kadimy w 120-osobowym Knesecie. Od dawna nie było w Izraelu partii, która by w tak zdecydowany sposób mogła zdominować scenę polityczną. Jednak choroba Szarona i całkowite wyeliminowanie go z życia publicznego spowodowały, że Kadima uzyskała tylko 29 mandatów.Olmert, następca Szarona, po wyborach stworzył koalicję z Partią Pracy, partią Szas oraz Partią Emerytów. Nowy rząd nazywano cywilnym. W odróżnieniu bowiem od poprzednich nie stał na jego czele generał silnie związany z armią. Opinia publiczna w Izraelu postrzegała to jako przejaw normalizacji. Nadzieję na nią rozwiała wojna libańska.

8 lipca 2006 roku porwano na północnej granicy izraelskich żołnierzy. Rozpoczęły się działania wojenne Izraela przeciwko Hezbollahowi, który już od dawna ostrzeliwał rakietami jego terytorium. Podczas pierwszych dni wojny społeczeństwo izraelskie wierzyło w zwycięstwo. Olmert wystąpił z przemową, którą porównywano do przemowy Churchilla, kiedy mówił Brytyjczykom: „Nie mam nic do zaoferowania oprócz krwi, trudu, łez i potu”. Sondaże pokazywały 60 proc. poparcia dla Olmerta. Choć Izraelczycy uznali porwanie i zabicie żołnierza za czyny usprawiedliwiające rozpoczęcie działań wojennych, kiedy je podjęto sądzili jednak, że są bardzo źle i niemądrze prowadzone.

Nierozstrzygnięta wojna zrodziła wielki strach i kryzys w społeczeństwie izraelskim, a także jeszcze większą obawę przed Iranem i bronią jądrową.Panowało powszechne przekonanie, że jeśli Olmert popełnił błędy w tak małej wojnie, z całą pewnością nie poradzi sobie z wyzwaniami, jakie przyniesie większy konflikt, i z żywotnymi sprawami państwa.

Izraelczycy zaczęli tęsknić za rządami generałów. Z politycznej emerytury wrócili więc Beniamin Netanjahu w Likudzie i Ehud Barak w Partii Pracy. Barak po przeprowadzeniu udanej akcji związanej ze zniszczeniem przez lotnictwo izraelskie broni przekazanej Syrii przez Koreę Północną stał się bardzo popularny. W Izraelu zrozumiano, że rządy cywilne, bez sprawdzonych generałów, są przedwczesne.

Działania Ehuda Olmerta na rzecz pokoju są wartością samą w sobie, ale wydaje się też, że stanowią dla niego okazję odbudowania popularności i zaufania po wojnie libańskiej. Intensywność spotkań z Mahmudem Abbasem pokazuje, że zależy mu zarówno na efektach, jak i tempie prac. W tym samym czasie organ kontroli państwa stawia premierowi zarzuty dotyczące korupcji z sugestią, że powinien zrezygnować ze stanowiska. Sprawa dotyczy między innymi głośnej sprawy nabycia domku na ulicy Kremie na bardzo korzystnych warunkach w zamian – jak podejrzewa prokuratura – za protekcję w sprawach gospodarczych, a także wsparcia, jakiego Olmert udzielił swemu przyjacielowi przy zakupie największego banku Leumi. Postępy procesu pokojowego mogą jednak zmienić atmosferę wokół Olmerta i być może uchronią go przed koniecznością rezygnacji z funkcji premiera.

Prezydent Bush uchodzi za jednego z najbardziej przychylnych Izraelowi prezydentów, ale jego pozycja międzynarodowa po wojnie w Iraku jest słaba, co może mieć również wpływ na atmosferę rozmów w Annapolis. Pozycja Olmerta w polityce zagranicznej jest o wiele gorsza niż Begina czy Rabina. Natomiast po stronie palestyńskiej nie występuje lider całego narodu palestyńskiego, jakim był Jaser Arafat, 50 proc. Palestyńczyków żyje bowiem w Gazie pod rządami Hamasu. Konferencja polityków zdeterminowanych, by poprawić swoje nie najlepsze notowania, może przynieść niespodziewanie dobre rezultaty. Bush doskonale zdaje sobie sprawę, że po wojnie w Iraku tylko udany proces pokojowy na Bliskim Wschodzie może pozytywnie wpłynąć na bilans jego kadencji.

Olmertowi też przydałby się sukces. Wsparciem siły i pozycji Mahmuda Abbasa zainteresowani powinni być wszyscy. Reprezentuje on jedyną siłę polityczną po stronie palestyńskiej, z którą można rozmawiać. Osłabianie go niekorzystnymi wynikami rozmów nie leży w interesie żadnej ze stron. Nieudana dla Abbasa konferencja może wzmocnić tylko Hamas, który już w tej chwili gotów jest zrobić powstanie w Samarii i Judei. Said Arikat, odpowiedzialny ze strony palestyńskiej za rozmowy pokojowe z Izraelem, uprzedził, że tym razem główni zainteresowani muszą być gotowi do bolesnego kompromisu.

Wartość pokoju na Bliskim Wschodzie stale rośnie i coraz mniej region na niego stać. Sytuacja jest bardziej skomplikowana niż w czasach Begina i Sadata, i o wiele trudniejsza niż podczas kolejnych konferencji w Camp David. Wówczas nie było rządów Hamasu w Strefie Gazy, nie było też muru stanowiącego granicę między Izraelem a Palestyną.

Propozycje pokojowe obejmują przede wszystkim powstanie państwa palestyńskiego i wycofanie się Izraela do granic podobnych do tych sprzed wojny sześciodniowej. Nie chodzi jednak o zwrot ziemi, ale raczej o jej wymianę. Większość Izraelczyków przekonała się, że ustępstwo w sprawie ziemi wcale nie oznacza pokoju. Wycofanie się ze Strefy Gazy oceniane jest powszechnie w Izraelu jako błąd strategiczny tragiczny w skutkach i oznaka słabości. To znaczy, że oddanie przez Izrael Judei i Samarii nie wchodzi w rachubę i prawdopodobnie taka decyzja nie będzie miała większości w parlamencie. Przy tym groziłaby poważnym kryzysem wewnętrznym. Do niedawna więc rozpatrywany był wariant Liebermanna (Izrael Bejtejnu), aby miasta arabskie w pobliżu granicy autonomii przekazać państwu palestyńskiemu, a Izrael zostałby wówczas w osiedlach blisko zielonej linii (Izrael przed wojną sześciodniową).

Propozycja wymiany korzystna dla Izraela z uwagi choćby na utrzymanie większości żydowskiej oburza Arabów w Izraelu. Nazywają to przedsięwzięcie rasizmem i „transferem obywatelstwa”. Koncepcja ta ma również przeciwników w większości społeczeństwa izraelskiego. Dlatego w przededniu konferencji pomija się raczej sprawę sposobu rozwiązania konfliktu terytorialnego.

Konferencja w Annapolis może przynieść raczej ogólne deklaracje sprowadzające się do uznania potrzeby kontynuowania procesów pokojowych i szczegółowych rozwiązań w sprawach ziemi w przyszłości. Prawdopodobnie nie będzie się odnosiła do problemu uchodźców i Jerozolimy z tego samego powodu co podczas rozmów z Sadatem. Otóż sprawy te należą do najtrudniejszych i najbardziej skomplikowanych. Istnieje obawa, że rozstrzyganie ich już na pierwszej konferencji mogłoby zatrzymać cały proces pokojowy. Pokój Izraela z Egiptem się utrzymał, a sposób powolnego rozwiązywania problemów spornych okazał się skuteczny. Zasadna jest więc chęć powtórzenia tego wzoru w rozmowach z Palestyńczykami.

Należy jednak pamiętać, że w przypadku umów z Egiptem sprawa była o wiele prostsza. Izrael nie był szczególnie związany z Synajem, łatwiej było więc z niego zrezygnować. W sprawie Judei i Samarii chodzi o roszczenia obu państw do tych samych terytoriów i raczej trudno będzie którejkolwiek ze stron zrzec się czegokolwiek. Podobnie przedstawia się problem Jerozolimy. Kwestię statusu świętego miasta liderzy zostawiają na później, twierdząc, że konflikt jest zbyt głęboki, aby przejść do tak ostatecznych rozwiązań. Olmert wie, że kiedy Barak rozważał kompromis w sprawie Jerozolimy, przegrał wybory.

Intencją konferencji jest zarysowanie ogólnych deklaracji pokojowych bez wskazywania szczegółowych rozwiązań. A to chroni zarówno Olmerta, jak i Mahmuda Abbasa przed wewnętrznym kryzysem politycznym, ale zarazem otwiera drogę do dalszych działań w miarę poprawy wzajemnych stosunków i zmian wewnętrznych w Palestynie i Izraelu, tym bardziej że zarówno Palestyńczycy, jak i Izraelczycy dostrzegają pilną potrzebę rozwiązań pokojowych. Przypuszcza się, że powstanie państwa palestyńskiego zahamuje rozprzestrzenianie się wpływów Hamasu na całą Autonomię Palestyńską. A z kolei umowa pokojowa poparta przez takie państwa arabskie, jak Egipt, Arabia Saudyjska, Maroko, Jordania, Zjednoczone Emiraty Arabskie oraz demokratyczny Liban, może być dobrym początkiem koalicji antyirańskiej.

Olmertowi trudno będzie uzyskać konkretne i daleko idące posunięcia w procesie pokojowym. Rząd nie ma wspólnego stanowiska w tej kwestii. Przebieg głosowania nad zwolnieniem 90 więźniów palestyńskich (dwa miesiące wcześniej zwolniono 250) pokazuje, że koalicja jest podzielona. Uwolnienie więźniów miało być gestem w stronę Mahmuda Abbasa z okazji ramadanu i zarazem próbą wzmocnienia jego pozycji politycznej. W koalicyjnym rządzie sześciu ministrów głosowało przeciwko tej decyzji.

Dla Olmerta jest to wyraźny sygnał, że jeśli postanowi pójść za daleko w sprawie pokoju, może utracić poparcie partii koalicyjnych, a nawet część głosów swojej partii. W Kadimie już zorganizowała się opozycja przeciwko niemu. Niewykluczone, że niezadowoleni mogą przejść do Likudu, tym bardziej że według sondaży ma on szansę dostać najwięcej mandatów w przyszłych wyborach.

Brak poparcia dla Olmerta wpływa również na nie najlepsze notowania Kadimy. Jak podaje „Haarec” (12.10.2007), inny jej lider – Cipi Livni – w sondażach notuje bardzo dobre wyniki, sięgające aż 40 proc. poparcia (wyprzedza ją tylko o 2 proc. Netanjahu), podczas gdy Olmert zaledwie 14 proc. Dlatego już teraz pojawiają się głosy, że to Cipi Livni powinna objąć przywództwo w partii, aby zahamować spadek poparcia dla Kadimy. Jej pozycję wzmacnia też przewodniczenie delegacji izraelskiej w rozmowach pokojowych w Annapolis. Należy wziąć również w rachubę ambicje Ehuda Baraka. Już dzisiaj widać, że stanowisko ministra obrony mu nie wystarcza i najchętniej powróciłby na fotel premiera. Zdaje się, że nie jest zainteresowany ani drogą Olmerta, ani Rabina, ale swoją własną. Jako oczywisty powód wyjścia z koalicji podaje najczęściej korupcję Olmerta i ewentualne śledztwa. Ale o wyjściu bądź pozostaniu w koalicji przesądzą sondaże i to, jak będzie się przedstawiała mapa polityczna w obliczu wcześniejszych wyborów.

W przypadku kryzysu Olmert nie ma zbyt wielu partnerów, by zastąpić dotychczasowych koalicjantów. Ewentualne wsparcie partii Merec (radykalna socjaldemokracja) sprowadzałoby się raczej do głosowania za nim niż do współrządzenia. Posłom arabskim, zasiadającym w Knesecie w liczbie dziesięciu, bliższa jest polityka Syrii i Iranu niż Egiptu czy Jordanu. Na ich wsparcie Olmert liczyć nie może. Dlatego postępuje bardzo ostrożnie. Na posiedzeniu Komisji Bezpieczeństwa w Knesecie 24 września 2007 roku powiedział: – Dojście do stabilnego pokoju może potrwać jeszcze kilka lat. Idziemy krok po kroku.

Nie wiadomo, czy chciał taktycznie uspokoić opozycję, czy wie, że ma teraz możliwość podpisać pokój z Mahmudem Abbasem. Olmertowi jednak może się udać. Uchodzi za zdolnego organizatora polityki wewnętrznej i parlamentarnej, ma fenomenalną zdolność przewodzenia szerokiej koalicji (liczącej 78 posłów na 120 miejsc w Knesecie). Ponadto tak egzotyczna koalicja, w której obok liberalnej socjaldemokratycznej lewicowej Partii Pracy na przeciwnym biegunie znajduje się prawicowa Szas czy Izrael Bejtejnu, jest możliwa tylko dzięki centrowej – a przez to mającej dużą zdolność do działania w koalicji – partii Kadima i tylko w cieniu zagrożenia wojną ze strony Hezbollahu, Hamasu, Syrii czy Iranu. W tych okolicznościach liczący się liderzy: Barak, Netanjahu, Liberman i Olmert, wiedzą, że ważna jest szeroka, silna koalicja i tak samo stabilny rząd.

Elżbieta Kossewska – medioznawca, historyk, adiunkt w Instytucie Dziennikarstwa UW

Szewach Weiss – były przewodniczący Knesetu i były ambasador Izraela w Polsce

Plus Minus
AI nie zastąpi nauczycieli
Plus Minus
„Złotko”: Ludzie, których chciałabym zabić: wszyscy
Plus Minus
„Mistykę trzeba robić”: Nie dzieliła ich przepaść wieku
Plus Minus
„Civilization VII”: Podbijanie sąsiadów po raz siódmy
Materiał Promocyjny
Sześćdziesiąt lat silników zaburtowych Suzuki
Plus Minus
„Z przyczyn naturalnych”: Przedłużyć życie