Ewa jest psychologiem klinicznym. Takim z powołania. Chce pracować z dziećmi i ratować ich poharatane dusze. Ale po studiach zastanawiała się, czy aby na pewno powinna pracować w szpitalu. Powód? Oczywisty – to pieniądze.
– W jednym ze szpitali neurologicznych dla dzieci na Mazowszu zaproponowano mi 16 zł brutto za godzinę i to nie na etacie, ale na zleceniu. Dostałam też kontrofertę z działu szkoleń dużej firmy komputerowej. Wynagrodzenie było cztery razy wyższe, i to na etacie – opowiada Ewa.
Może wydawać się to dziwne, ale i tak wybrała szpital. – Cała moja rodzina pukała się w czoło – wspomina. Dodaje, że mieli jednak sporo racji, bo to, co zarabiała, ledwo starczało jej na życie. I gdyby nie dorywcze prace, jakich się łapała, pewnie trudno by jej było związać koniec z końcem. – Opiekowałam się dziećmi znajomych, odbierałam je ze szkoły i odwoziłam na zajęcia dodatkowe. Czasami pomagałam im w lekcjach.
Czy żałuje swojej decyzji? W sumie nie, bo robi to, co kocha, chociaż jest jej ciężko. A ze zmęczenia czasami pada na twarz. I czuje żal, że jej praca, choć ważna i potrzebna społecznie, jest tak słabo wynagradzana. A ona, zamiast czytać i się dokształcać, kombinuje, jak dociągnąć do pierwszego.
Nie tylko Ewa haruje ponad siły. Od lat należymy do najbardziej zapracowanych narodów świata. Według ostatnich badań OECD średni czas pracy Polaków w 2015 r. wyniósł 1963 godziny. To najwięcej od sześciu lat – podkreślono w badaniu. Dla porównania w 2005 r. pracowaliśmy rocznie 1994 godziny, ale już w 2013 r. liczba przepracowanych godzin spadła do 1918.