Andrzej Czyżewski: Historiograficzny antyPiS nie istnieje. Historycy nie są aż tak naiwni

Estera Flieger milcząco przyjmuje, że twórcy m.in. „Deklaracji łódzkiej” zakładali, że ich inicjatywa prędzej czy później zyska posłuch wśród politycznych decydentów. Jednak przypisywanie nam, „jajogłowym”, naiwności w tym sensie, o którym pisze autorka, w istocie rzeczy nie jest niczym innym jak świadectwem własnej naiwności. Być może trudno w to uwierzyć, ale ja nadal nie czekam po nocach na telefon z Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.

Publikacja: 15.10.2024 04:37

Minister nauki Dariusz Wieczorek oraz podsekretarz stanu w Ministerstwie Nauki Maciej Gdula

Minister nauki Dariusz Wieczorek oraz podsekretarz stanu w Ministerstwie Nauki Maciej Gdula

Foto: PAP/Piotr Nowak

Kiedy pełen obaw kreślę tych parę zdań na kanwie tekstu Estery Flieger „Prosty magister historii”, to czynię tak powodowany silnym przekonaniem, że jest to tekst ważny, a zarazem niewolny od stwierdzeń tyleż efektownych, co mylnych, a przez to domagających się kontry.

Duet Wieczorek–Gdula tworzy Ministerstwo Głupich Kroków. Nie działają w interesie środowiska naukowego

Zacznijmy od tego, w czym z autorką się zgadzam. Jak najbardziej trafiona wydaje mi się diagnoza, zgodnie z którą obecny rząd (z jego szefem na czele) do spraw nauki, w tym także historiografii, podchodzi – delikatnie mówiąc – po macoszemu. Łączy nas również przekonanie, że samo szefostwo resortu nauki sprawia wrażenie raczej syndyka masy upadłościowej niż choćby w minimalnym stopniu rzecznika interesów środowiska akademickiego. Tu nawet diagnozę Flieger wyostrzę. Po kolejnych publicznych piruetach duetu Wieczorek–Gdula (np. vide „deforma” PAN czy zamach na niezależność IDEAS-NCBR) mamy już – moim zdaniem – pełne prawo resort z siedzibą na ulicy Wspólnej nazywać po prostu Ministerstwem Głupich Kroków. Okazuje się zatem, że choćbyśmy nie wiem jak zaklinali rzeczywistość, doświadczenie zawodowe zdobyte w Almaturze niekoniecznie przekłada się na realia Alma Mater.

Czytaj więcej

Andrzej Czyżewski, Andrzej Friszke: Deforma PAN. Kontrola polityków nad nauką lekiem na każde zło?

Skądinąd kierownictwa innych resortów równają do tego poziomu, co udowadnia chociażby niedawna – absurdalna tak w treści, jak i w formie – decyzja o odwołaniu Roberta Kostry z funkcji dyrektora MHP. W edukacji nie jest lepiej. O pomstę do nieba nadal wołają zarobki polskich nauczycieli i nauczycielek na każdym poziomie nauczania. Sumując to wszystko, otrzymujemy dojmująco smutny dowód krótkowzroczności naszych obecnych liderów w rozumieniu roli, jaką szeroko rozumiana kultura odrywa w rozwoju współczesnych społeczeństw. Całość bez wątpienia źle wróży na przyszłość. Tu sporu nie ma.

Historiograficzny antyPiS nie istnieje. Każdy potrzebował czasu, aby dostrzec, że rząd nie przejmuje się ani sprawami nauki, ani edukacją

Teraz przejdę do diagnoz, z którymi zgodzić się trudno, bo bazują na zbyt daleko idących uproszczeniach. Zacznijmy od sprawy kluczowej, czyli kwestii, kogo – poza politykami – powinniśmy obarczać odpowiedzialnością za tak niekorzystny obrót spraw. Otóż zdaniem autorki duża część winy leży – przynajmniej w kontekście historiografii i obecności historii w przestrzeni publicznej – po stronie tej części środowiska zawodowych badaczy przeszłości, która w okresie rządów Zjednoczonej Prawicy, choć dostawała po głowie, sama skrajnie się upolityczniła. Innymi słowy, mentalnie nadal pozostaje w realiach wojny na górze, dawno zatraciła zdolność do chłodnej oceny sytuacji, myśli wyłącznie w kategoriach plemiennych, a w PiS-ie widzi samo zło. W związku z czym tak definiowani przez autorkę „antypisowscy” badacze przeszłości sami zastawili na siebie pułapkę. W czym rzecz? Otóż obecna władza nie traktuje formułowanych w tym kręgu postulatów środowiskowych na poważnie, bo dobrze wie, że jego przedstawiciele i tak skazani są na dalsze wspieranie koalicji 15 października. Reasumując, „historiograficzny antyPiS” najpierw sam odebrał sobie wiarygodność, a potem wykazał się skrajną naiwnością, sądząc, że nowo wybrani (czyli „ich”) rządzący nie wykorzystają tego faktu.

Nie zmienia to faktu, że właśnie w publicznym formułowaniu krytycznej refleksji o otaczającej mnie rzeczywistości nadal widzę głębszy sens, a nawet pewnego rodzaju zawodową powinność. Okazuje się, że u niektórych może to wywołać skojarzenie z naiwnością

Mam dwa zasadnicze problemy z tym rozumowaniem. Pierwszy to timing. Przyjmijmy na chwilę, że diagnoza Flieger jest słuszna i faktycznie ów mityczny (o czym za chwilę) „historiograficzny antyPiS” ukręcił na siebie bat, ergo wykazał się dziecięcą wręcz naiwnością. Nie sposób nie zauważyć, że autorka pisze te słowa we wrześniu roku 2024, a nie – powiedzmy – sześć miesięcy wcześniej. Choć przypomnę, że „Deklaracja łódzka”, która w jej tekście pojawia się jako jeden z przykładów owych środowiskowych rojeń, powstała jeszcze w grudniu roku zeszłego. Wygląda zatem na to, że również Flieger potrzebowała czasu, aby wyraźnie dostrzec, iż koalicja 15 października sprawy nauki i edukacji plasuje na szarym końcu swojej agendy. Skoro najwyraźniej sama autorka, która na bieżąco śledzi i komentuje polską scenę polityczną, dochodzi do takich wniosków po tak długim czasie, dlaczego odmawia tego prawa chociażby autorom „Deklaracji łódzkiej”?

„Deklaracja łódzka” nie służyła temu, aby zaklepać sobie ciepłe posadki

Problem drugi dotyczy intencji. Tu sprawa jest poważniejsza. Pomijam już fakt, że Flieger dostarcza dosyć kruche dowody na istnienie „historiograficznego antyPiS-u”, którego reprezentanci mieli tworzyć przywoływane przez nią dokumenty środowiskowe. Nieśmiało chciałem zauważyć w tym kontekście, że choć współtworzyłem „Deklarację łódzką”, to mimo wszystko nie odnajduję się w stworzonym piórem autorki obrazie grupy, której – jak rozumiem – jestem jednym z rzeczników. Co ważniejsze jednak, Flieger milcząco przyjmuje, że twórcy m.in. „Deklaracji łódzkiej” zakładali z kolei, że ich inicjatywa prędzej czy później zyska posłuch wśród politycznych decydentów. Oczywiście nie mogę odpowiadać w imieniu wszystkich i każdego z osobna, ale żadna z osób, z którymi redagowałem tekst owej deklaracji, nie w takich kategoriach postrzegała sens i cel tej inicjatywy. Od początku było dla nas jasne coś dokładnie odwrotnego. Stawiamy diagnozę, wskazujemy ewentualne środki zaradcze i na tym koniec. Przy czym naszym domyślnym i najważniejszym adresatem były środowiska naukowe, nauczycielskie i muzealnicze. Dopiero w następnym kroku deklaracja wraz z zebranymi podpisami została przesłana do wiadomości politycznych decydentów. Podkreślę jeszcze raz: do wiadomości, bo właśnie w tym momencie kończyła się nasza praca.

Czytaj więcej

“Nie dla naukowego polexitu”. Badacze apelują do Donalda Tuska o pieniądze

W tego typu postawie nie ma nic przesadnie oryginalnego. Taka od zawsze była rola ludzi nauki czy szerzej inteligencji (w moim przypadku raczej inteligenta pracującego), nie tylko w tej części świata. Nie mogę oprzeć się zatem wrażeniu, że przypisywanie nam, „jajogłowym”, naiwności w tym sensie, o którym pisze autorka, w istocie rzeczy nie jest niczym innym jak świadectwem własnej naiwności. Być może trudno w to uwierzyć, ale ja nadal nie czekam po nocach na telefon z Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Podobnie jak nie dla ćwierknięcia z wiadomego konta zaangażowałem się w tworzenie „Deklaracji łódzkiej”. To, że politykom zależy na moim obywatelskim zaangażowaniu wyłącznie do rozpoczęcia ciszy przedwyborczej, wiem bowiem od bardzo dawna. Nie zmienia to faktu, że właśnie w publicznym formułowaniu krytycznej refleksji o otaczającej mnie rzeczywistości nadal widzę głębszy sens, a nawet pewnego rodzaju zawodową powinność. Okazuje się, że u niektórych może to wywołać skojarzenie z naiwnością. No cóż.

Tekst stanowi wyłącznie zapis prywatnych opinii autora i nie należy go utożsamiać z oficjalnym stanowiskiem żadnej z instytucji, w której jest afiliowany.

Autor

Andrzej Czyżewski

Historyk, adiunkt w ISP PAN, sekretarz CJG UŁ, jego zainteresowania badawcze koncentrują się na najnowszej historii  Polski i memory studies

Kiedy pełen obaw kreślę tych parę zdań na kanwie tekstu Estery Flieger „Prosty magister historii”, to czynię tak powodowany silnym przekonaniem, że jest to tekst ważny, a zarazem niewolny od stwierdzeń tyleż efektownych, co mylnych, a przez to domagających się kontry.

Duet Wieczorek–Gdula tworzy Ministerstwo Głupich Kroków. Nie działają w interesie środowiska naukowego

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: Donald Tusk nie spełnił swoich obietnic, ale to nie przekreśla zwycięstwa demokracji
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Zostawić internet i jechać na wiec Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Witkowski: Edukacja się nie zmieni, jeśli nie zmienimy myślenia o edukacji
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Konwencje KO i PiS, czyli wojna o kontrolę nad migracją i o prezydenturę
Opinie polityczno - społeczne
Dominika Lasota: 15 października nastąpiła nie zmiana, a zamiana. Ale tych marzeń już nie uśpicie