Szarże prezydenta to za mało

Prezydent Kaczyński prowadzi politykę zagraniczną od ściany do ściany – twierdzi Paweł Zalewski, członek Sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych

Aktualizacja: 10.04.2008 08:47 Publikacja: 10.04.2008 01:37

Szarże prezydenta to za mało

Foto: Rzeczpospolita

Rz: Na ostatnim szczycie NATO w Bukareszcie, zdaniem wielu komentatorów, prezydent Lech Kaczyński i minister Radosław Sikorski osiągnęli duży sukces. Spodziewa się pan, że współpraca obu polityków zwiastuje dobre czasy dla polskiej dyplomacji?

W Polsce politykę międzynarodową opisuje się językiem spraw wewnętrznych, w którym dominuje przesada, całkowity brak proporcji i rzetelności w ocenie faktów. Sukcesem w Bukareszcie byłoby przyznanie Ukrainie i Gruzji MAP (planu działania na rzecz członkostwa w NATO – red.), na czym Polsce bardzo zależało i w co prezydent zaangażował cały swój autorytet. Tak się nie stało. Jest to więc porażka. Prezydent Lech Kaczyński napisał list do przywódców 25 krajów, by uzyskać wzmiankę o czymś, co i tak było oczywiste: że kraj demokratyczny, który znajduje się na obszarze działania NATO i spełnienia standardy sojuszu, ma prawo ubiegać się o jego członkostwo. Dobrze, że jest choć taka deklaracja.

Ale przecież to prezydenci Wiktor Juszczenko i Micheil Saakaszwili uznali deklarację, że Ukraina i Gruzja będą kiedyś członkami sojuszu, za przełomową.

Polityczny wydźwięk szczytu jest następujący: nie zamykamy drogi dla Gruzji i Ukrainy. Bez stanowiska USA nawet taki wynik byłby niemożliwy. Poparcie Polski też było istotne, ale to my pomagaliśmy Amerykanom, a nie oni nam. Przyjęcie do NATO Gruzji i Ukrainy to niezwykle poważny projekt polityczny, który silnie wpływa na relacje NATO – Rosja. Oznacza m.in. zakwestionowanie polityki niemieckiej w relacjach z Rosją i z centralną Azją. I dlatego Niemcy były głównym oponentem tej koncepcji. Warszawa musi więc zaprezentować swój punkt widzenia tak, by pokazać nie tylko swoje korzyści, ale również korzyści dla partnerów z UE i NATO, a zwłaszcza dla Niemiec – największego europejskiego członka tych dwóch organizacji.

Co Polska może zaoferować?

Na przykład, starając się o zaangażowanie Niemiec na Białorusi, mogłaby zaoferować Berlinowi współpracę przy stabilizacji sytuacji na Bałkanach. W przypadku szczytu w Bukareszcie trzeba było rozpocząć akcję lobbingową długo przed jego rozpoczęciem, m.in. w europejskich mediach, parlamentach itp. I pozyskać jak najwięcej sojuszników, na przykład Wielką Brytanię.

Przed szczytem w „Financial Times” ukazał się tekst Lecha Kaczyńskiego.

To dobrze. Ale jeżeli do chwili rozmowy Angeli Merkel z Lechem Kaczyńskim – co przyznał sam minister Michał Kamiński – kanclerz Niemiec nie znała polskiego punktu widzenia, to oznacza, że polski prezydent i dyplomaci nie odrobili swojej lekcji. Nie wiem, dlaczego musiało dojść do spotkania kanclerz Niemiec z prezydentem Polski, by pani Merkel dowiedziała się o naszym punkcie widzenia.

Może to wynik braku dobrej woli ze strony Niemiec? W wysłanym przez Lecha Kaczyńskiego liście Polska jasno przedstawiła swoje stanowisko, które zresztą w sprawie członkostwa w NATO Ukrainy czy Gruzji nie zmienia się od lat.

Moglibyśmy mówić o złej woli, gdyby Niemcy odrzuciły logiczne i uzasadnione argumenty. Polska ograniczyła się jednak do deklaracji woli i przekonań. Niemcy znały tezę, ale argumenty poznały w ostatniej chwili. Jeżeli oczekujemy od partnerów zmiany polityki, która dla nich będzie miała ważne konsekwencje – również negatywne – to musimy zrozumieć, że takiej decyzji nie podejmuje się pod wpływem impulsu, lecz po długich konsultacjach wewnętrznych. Nie można oczekiwać, że szarża prezydencka zdoła cokolwiek zmienić. To nie jest Samosierra! W polityce zagranicznej bitew nie wygrywa się poprzez szarże, lecz poprzez żmudną, wieloletnią pracę.

Czy negowanie sukcesów polskiej dyplomacji nie obniża naszej pozycji w Europie?

To prezydent Lech Kaczyński podważył wiarygodność międzynarodową Polski, prowadząc w ciągu ostatnich dwóch lat – nie tylko w Polsce, ale także za granicą – politykę od ściany do ściany. Przykładem mogą być stosunki z Niemcami. Najpierw próbował się porozumieć z Angelą Merkel. Odbyło się dobre spotkanie na Helu. Jednocześnie Polacy byli straszeni Niemcami. Przecież takie wypowiedzi są czytane przez niemieckich dyplomatów i dostarczane pani Merkel. Taka polityka nie może budować powagi Polski. Prezydent może mieć takie poglądy, ale jeżeli uznaje, że Niemcy są dla Polski ważnym partnerem, powinien dostosować swoje wypowiedzi na użytek wewnętrzny do celów międzynarodowych. A on tego w ogóle nie robi.

Myśli pan, że Niemcy nie odróżniają polityki zagranicznej i słów wygłaszanych na użytek wewnętrzny?

Odróżniają, ale jak traktowalibyśmy prezydenta Litwy Valdasa Adamkusa, gdyby z jednej strony prowadził wobec Polski przyjazną politykę, a z drugiej straszył w orędziach Polakami. Czy miałby w Lechu Kaczyńskim takiego przyjaciela? Nie sądzę. Albo jesteśmy w stanie prowadzić politykę wbrew Niemcom, znajdziemy sojuszników i wygramy nasze interesy. Albo powinniśmy prowadzić politykę, która uznaje we władzach w Berlinie partnera z uwzględnieniem szeregu krytycznych elementów w naszych relacjach.

Polityka uśmiechów Tuska przynosi lepsze efekty od twardych słów Kaczyńskiego?

Polityka sprowadzająca się do miłych słów i uśmiechów też nie ma sensu. Najbardziej skuteczna jest dyplomacja, która potrafi dobrze zdefiniować problem, znaleźć właściwe argumenty i za którą stoi powaga i siła państwa. Polityka Lecha Kaczyńskiego i Jarosława Kaczyńskiego miała istotne plusy. Słusznie krytykowali oni bierność rządów SLD. Zidentyfikowali też część polskich interesów, np. w relacjach z Niemcami. To, że jest dla nas problemem współpraca rosyjsko-niemiecka czy zmiany dotyczące świadomości historycznej, które relatywizują historię. I że istnieje nierównoprawność Polaków mieszkających w Niemczech w porównaniu z mniejszością niemiecką w Polsce. Ale instrumenty, które przyjęto, były nieskuteczne. Oczywiście, negocjacje z Berlinem nie są łatwe, sama kanclerz Angela Merkel jest uznawana za jednego z najlepszych liderów międzynarodowych.

Nie podobają się panu ani uśmiechy, ani twarde słowa...

Polska ma szanse być jednym z najistotniejszych państw w UE, ale musi poważnie traktować siebie i swoich partnerów. By dyplomacja była profesjonalna, należy połączyć UKIE z MSZ. Niezwykle istotną rolę w koordynowaniu polityki zagranicznej mogłoby też grać prezydenckie Biuro Bezpieczeństwa Narodowego. Musi też wreszcie dojść do współdziałania między ośrodkami budującymi polską politykę zagraniczną. Wciąż mamy nieobsadzonych niemal 20 etatów ambasadorów. Jak możemy oczekiwać, że przywódca któregoś państwa potraktuje poważnie list prezydenta Kaczyńskiego, gdy wie, że przez wiele miesięcy nie jest on w stanie wysłać do niego ambasadora.

W Bukareszcie Lech Kaczyński i Radosław Sikorski współdziałali.

Bardzo się z tego cieszę i gratuluję tym panom, że potrafili się wznieść ponad osobiste uprzedzenia. Mam nadzieję, że nawiążą trwalszą współpracę, która pomoże rozwiązać kryzys wokół nominacji dyplomatycznych oraz doprowadzi do tego, że Polska za granicą będzie mówiła jednym głosem. Jeżeli domagamy się wspólnego stanowiska Unii wobec Rosji, nie może być tak, że zagranica widzi znaczące różnice w polityce zagranicznej między Pałacem Prezydenckim a Kancelarią Premiera. Cieszę się też, że PO zaprzestaje kwestionować wszystko, co na przykład w sprawie tarczy antyrakietowej zrobili poprzednicy. Pewnych rzeczy nie można wciąż wymyślać od nowa.

Paweł Zalewski jest posłem niezrzeszonym. W grudniu 2007 r. zrezygnował z członkostwa w Prawie i Sprawiedliwości. Członek (a w poprzedniej kadencji przewodniczący) Sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych

Rz: Na ostatnim szczycie NATO w Bukareszcie, zdaniem wielu komentatorów, prezydent Lech Kaczyński i minister Radosław Sikorski osiągnęli duży sukces. Spodziewa się pan, że współpraca obu polityków zwiastuje dobre czasy dla polskiej dyplomacji?

W Polsce politykę międzynarodową opisuje się językiem spraw wewnętrznych, w którym dominuje przesada, całkowity brak proporcji i rzetelności w ocenie faktów. Sukcesem w Bukareszcie byłoby przyznanie Ukrainie i Gruzji MAP (planu działania na rzecz członkostwa w NATO – red.), na czym Polsce bardzo zależało i w co prezydent zaangażował cały swój autorytet. Tak się nie stało. Jest to więc porażka. Prezydent Lech Kaczyński napisał list do przywódców 25 krajów, by uzyskać wzmiankę o czymś, co i tak było oczywiste: że kraj demokratyczny, który znajduje się na obszarze działania NATO i spełnienia standardy sojuszu, ma prawo ubiegać się o jego członkostwo. Dobrze, że jest choć taka deklaracja.

Pozostało jeszcze 87% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Daria Chibner: Propozycja Rafała Trzaskowskiego dla polskiej nauki. Bez planu, ładu i składu
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Krzyżak: Biskupi pod ścianą. Może w kwestii pedofilii trzeba dać im jeszcze czas?
Opinie polityczno - społeczne
Jan Zielonka: Mityczny zdrowy rozsądek otwiera politykom furtkę do arbitralnych działań
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Nizinkiewicz: 15 lat po Smoleńsku PiS oddala się od dziedzictwa Lecha Kaczyńskiego
Materiał Promocyjny
Współpraca na Bałtyku kluczem do bezpieczeństwa energetycznego
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Po szczycie UE ws. Ukrainy jesteśmy na prostej drodze do katastrofy
Materiał Promocyjny
Sezon motocyklowy wkrótce się rozpocznie, a Suzuki rusza z 19. edycją szkoleń