– Stara bida – tak dziewięciu na dziesięciu Polaków odpowie na pytanie „co słychać?”. Może to wina klimatu i burej szmaty zamiast nieba wiszącej nad nami przez pół roku, dość powiedzieć, że zwykle skłonni jesteśmy widzieć pustą połowę szklanki.
Pesymistyczny przechył widać od dekad w nastrojach konsumentów badanych przez GUS. Wskaźnik, który pokazuje – w uproszczeniu – różnicę między odsetkiem optymistów i pesymistów, niemal nieprzerwanie przez minione ćwierć wieku jest na minusie. Wybił się na plus tylko dwa razy: w okresie przedkryzysowej prosperity lat 2007–2008, a potem w 2016–2019, kiedy PiS lekką ręką sypnął grubą kasą na 500+, 13. i 14. emeryturę.
Porażający skutek inflacji
Nie dziwi mnie więc, że w najnowszym sondażu IBRiS dla „Rzeczpospolitej” aż 57 proc. badanych odpowiada, że ma poczucie, iż w ostatnich 12 miesiącach żyje im się gorzej, a tylko co 10. uważa, że lepiej. Po okresie gigantycznej inflacji (18,64 proc. w lutym 2023 r.) wszyscy czujemy się biedniejsi, nawet jeśli płace większości nadrobiły straty. Sęk w tym, że owo tempo nadganiania jednak maleje – z kilkunastu do 9 proc. rocznie w sektorze przedsiębiorstw (choć wyprzedza 4,9-proc. inflację). To wraz z pojawiającymi się informacjami o zwolnieniach grupowych źle robi na psyche obywateli. Zwłaszcza tych, którzy muszą spłacać kredyty hipoteczne.
W tej sytuacji politycy intensywnie szukają winnego. Marszałek Sejmu Szymon Hołownia zaapelował niedawno do prezesa NBP o obniżenie stóp procentowych, co automatycznie obniżyłoby cenę kredytu, a banki postraszył UOKiK-iem i kolejnymi wakacjami kredytowymi, których koszt – nie oszukujmy się – znów pokryliby ci klienci, którzy kredytów nie mają.