Jako polski przedsiębiorca, farmaceutka, właścicielka rodzinnej sieci aptek budowanej dwadzieścia lat, nie mogę dłużej milczeć. Przedsiębiorstwa apteczne w Polsce to w zdecydowanej większości firmy rodzinne. Słysząc kolejny raz o tym, że należy nas zamknąć, ograniczyć możliwości rozwoju i działania a nawet wywłaszczyć, pozbawiając z trudem otwieranych i przez lat prowadzonych placówek, muszę zaprotestować!
Takich jak my są setki, bo i sieci aptecznych w Polsce są setki. To bardzo mocno rozdrobniony, silnie konkurencyjny rynek. Najliczniej reprezentowany jest właśnie przez małe i średnie przedsiębiorstwa apteczne, które dzięki ogromnym inwestycjom, determinacji i ciężkiej pracy swoich właścicieli w sposób organiczny przez lata rosły i rozwijały się, licząc dziś kilka, kilkanaście lub kilkadziesiąt aptek. Przyjęło się, że przedsiębiorstwo, które liczy 5 i więcej aptek, jest w Polsce uznawane za sieć apteczną. Jest ich obecnie 321, w większości są to sieci obejmujące swoim działaniem obszar powiatu czy województwa, czasem regionu, które powstały w odpowiedzi na warunki regulacyjne i ekonomiczne, obowiązujące w Polsce i stworzone przez rządzących. Niskie marże, wysokie koszty, konieczność budowania potencjału wobec dostawców – wielkich hurtowni czy międzynarodowych koncernów produkujących leki – to wszystko spowodowało, że Polsce przedsiębiorcy zaczęli kilkanaście lat temu tworzyć sieci apteczne. Dzięki temu korzystają z efektu skali, mogąc tym samym zaoferować swoim pacjentom lepszy serwis i niższe ceny. Indywidualne aptekarstwo w modelu 1 farmaceuta : 1 apteka to dziś margines rynku. Tak działa tylko co 10. apteka w Polsce, bowiem trudno jest funkcjonować na rynku w pojedynkę. Rynek i państwowe regulacje wymusza łączenie sił, czy to w ramach sieci, programów partnerskich lub franczyzowych. Programy dla aptek prowadzą często hurtownie. Największa z nich zrzesza ponad 3 tys. aptek.
Wskutek wejścia w życie w 2017 roku nowelizacji Prawa farmaceutycznego, zwanej potocznie „Apteką dla Aptekarza”, liczba aptek w Polsce od sześciu lat sukcesywnie spada. Obecnie na polskim rynku funkcjonuje 11600 aktywnych aptek ogólnodostępnych – ponad 2 tys. mniej, niż przed momentem wejścia w życie omawianej nowelizacji. Aby otworzyć aptekę należy obecnie spełnić szereg restrykcyjnych warunków. Przede wszystkim, nową placówkę może otworzyć tylko farmaceuta lub spółka farmaceutów. Jej lokalizacja nie może znajdować się w obrębie 500 m od aptek już funkcjonujących i w miejscach, w których jedna apteka przypada na więcej niż 3 tys. mieszkańców gminy (z wyjątkiem, w którym nowa apteka powstaje w odległości większej niż kilometr od najbliższej już funkcjonującej). To wszystko czyni z polskiego rynku aptecznego najbardziej przeregulowany w Europie. Od czasu wejścia w życie omawianej regulacji zamyka się bowiem dzień w dzień jedna apteka. Czy tak ma wyglądać dbanie państwa o bezpieczeństwo lekowe jego obywateli?
W ostatnim czasie mierzymy się z wieloma turbulencjami. Najpierw pandemia COVID-19, konieczność dostosowania się do obostrzeń sanitarnych i akcja przeprowadzania szczepień. Tylko w okresie listopad 2021 – marzec 2022 farmaceuci podali pacjentom 2 mln dawek szczepionki przeciw COVID-19 w ponad 2 tys. aptecznych punktów szczepień, z czego aż 75% zorganizowały apteki należące do sieci. Potem wejście w życie długo wyczekiwanej ustawy o zawodzie farmaceuty i konieczność dostosowania lokali aptecznych do nowych zadań. Wojna w Ukrainie i kolejne wyzwania związane ze wzmożoną liczbą pacjentów oraz trudnościami związanymi z dostępnością na rynku wielu leków. Wreszcie inflacja, wzrost czynszów, opłat stałych i rosnące oczekiwania płacowe pracowników aptek. Wzrost cen leków, za którym stoją decyzje producentów i hurtowni, a za który od pacjentów „obrywa się” aptekom. To wszystko w warunkach niskiej marży i dużej niepewności prawnej, na najbardziej przeregulowanym rynku aptecznym w Europie, gdzie w sposób bez precedensowy spotykają się wszystkie sposoby ograniczenia antykonkurencyjne, jakie występują na świecie. Tyle, że wszystkie obowiązują jednocześnie: restrykcje ilościowe, własnościowe, geograficzne i demograficzne. A na „deser” zakaz reklamy aptek, uniemożliwiający jakąkolwiek komunikację apteki z pacjentem, nawet jeśli jest to skromna kartka na szybie informująca o tym, że w danej placówce można sobie zmierzyć ciśnienie, zaszczepić na grypę czy dokonać przeglądu apteczki.
Tymczasem wąska grupa działaczy samorządu aptekarskiego, reprezentująca nie wiadomo czyj interes, forsuje wprowadzanie dalszych restrykcji na rynku aptek. Lobbuje wśród obecnie rządzących za „doprecyzowaniem” przepisów regulacji „Apteka dla Aptekarza”, która funkcjonuje już szósty rok, a która spowodowała znaczny spadek liczby aptek w całym kraju. „Doprecyzowaniem”, którego celem jest nie tylko uniemożliwienie rozwoju sieci aptecznych, ale ich likwidacja, a zatem wywłaszczenie tych, którzy mają więcej niż cztery apteki. Czemu te dalsze restrykcje na rynku aptek mają służyć? W mojej ocenie osłabieniu pozycji negocjacyjnej aptek i dalszemu uzależnieniu rynku od największych graczy zajmujących się produkcją i hurtem. Pozbawić sił, rozbić tych, którzy sobie radzą, a potem narzucić wyższe ceny bez oglądania się na interes i bezpieczeństwo lekowe pacjentów – to całkiem sprytna strategia, zważywszy, że oparta na fałszywej, choć politycznie nośnej argumentacji. Słyszymy bowiem o krwiożerczych zagranicznych sieciach, które zabijają małych polskich aptekarzy. Tyle, że rynek apteczny w Polsce jest wyjątkowo rozdrobniony pod kątem struktury właścicielskiej i jak wspominałam wcześniej, leży głównie w polskich rękach. To polskie sieci powiększają się, tworzą systemy franczyzowe, a nawet wychodzą za granicę, przejmując tamtejsze rynki! To przykład polskiego sukcesu, a nie powód do nagonki! Chcemy rozwijać apteki, szkolić się, aby lepiej pomagać pacjentom, zamiast zastanawiać się, jaka kolejna regulacja prawna zagrozi naszym firmom.