Ofiarą oszustów padła także polska znana marka W. Kruk, której pracownicy odkryli, że w Chinach w najlepsze działa ich sklep internetowy, którego nigdy nie uruchomiono. Wyobraźnia chińskich fałszerzy wykracza oczywiście poza wirtualną rzeczywistość. Pisaliśmy niedawno o odkryciu w Chinach ponad 20 nielegalnych – choć do złudzenia przypominających oryginały – salonów "firmowych" koncernu Apple czy marketu wyglądającego jak sklep Ikea.
Kiedy oszukuje partner biznesowy, zazwyczaj można po prostu zerwać niekorzystne relacje i próbować dochodzić zadośćuczynienia w sądzie. Kiedy chodzi jednak o najważniejszego, potężnego partnera, który chociaż czasem zarabia naszym kosztem, to i nam umożliwia zarabianie krociowych sum – sytuacja nie jest już tak jednoznaczna. Chiny są najszybciej rozwijającym się rynkiem towarów luksusowych. Jego wartość w ciągu dziesięciu lat ma sięgnąć według firmy McKinsey 150 mld dolarów. Nawet jeśli większość tej kwoty przypadnie na podróbki, potencjalne zyski są kuszące. Dlatego firmy – zarówno globalne koncerny, jak i mniejsze spółki – nie palą się do zdecydowanej walki z tym zjawiskiem.
Na podobnym stanowisku stoją też partnerzy handlowi Chin, w tym kraje Unii Europejskiej. I chociaż Bruksela zaproponowała stworzenie nowych przepisów mających ułatwić walkę z fałszywkami, nic to nie zmieni, ponieważ chińskie władze nie wykazują woli współpracy. Zdają sobie sprawę, że w grę wchodzi nie tylko "produkowanie" torebek Louisa Vuittona, sukienek Prady czy okularów Gucciego. Chodzi też np. o kradzież technologii, które pozwalają chińskim firmom tańszym kosztem podbijać światowe rynki, czy to w motoryzacji, czy telekomunikacji.
Poza tym Europa i Europejczycy spragnieni są przecież towarów z najwyższej półki, a niedawny kryzys – i jego potencjalne kolejne odsłony – sprawia, że cena stała się dla wielu ważnym kryterium decyzji zakupowych. Dopóki na "okazyjne" zakupy będzie popyt, będzie także podaż. Koło się zamyka.