Głośna jest historia inwestora, który wynajął kilkanaście apartamentów, by je podnajmować na doby. Złoty interes zrujnowała mu pandemia. Nie ma najemców, nie zarabia, ale czynsze za lokale musi płacić. By przetrwać, ogłosił zbiórkę pieniędzy. To przykład jednej z setek, jeśli nie tysięcy, katastrof na rynku najmu na doby. Inwestor był zbyt zachłanny?
Zawsze trzeba brać pod uwagę zmianę koniunktury. Nie wolno zakładać wiecznego sukcesu. Jeśli umowy najmu tych mieszkań zawarto na czas oznaczony, nie będzie łatwo ich zerwać. Najemca będzie zobowiązany do płacenia czynszów do końca trwania umów, chyba że zawarto w nich postanowienia określające przypadki, w jakich będzie mógł je wcześniej wypowiedzieć. W Polsce mamy pojęcie „siły wyższej". Jest jednak tak nieostre, że sporami o jego interpretację często zajmują się sądy. Dlatego lepiej określić w umowie, co może być powodem jej przedterminowego wypowiedzenia. Swego czasu umowę najmu podpisywałem z Amerykanami. Liczyła kilkadziesiąt stron, wymieniono wszelkie tragedie, jakie dało się pomyśleć, łącznie z trzęsieniem ziemi. Umowy trzeba bowiem zawierać na czas „wojny", a nie „pokoju". Oczywiście, najemca może liczyć na dobrą wolę wynajmującego, ale ja wolę dobre umowy niż bazowanie na nadziei.
Inwestor, który nie myślał o „wojnie", zbijał kokosy na podnajmie, może się uratować?
Umowy najmu mieszkań przeznaczonych do podnajmu przedsiębiorca mógł zawierać, prowadząc jednoosobową działalność gospodarczą albo jako spółka. W tym pierwszym przypadku za wszystkie długi firmy przedsiębiorca odpowiada własnym majątkiem. Jeśli jednak miał spółkę, może rozważyć ogłoszenie upadłości.
Gdyby ktoś rok temu powiedział nam, że będziemy pozamykani w domach, że nie będzie wolno nocować w hotelach, postukalibyśmy się w czoło. Rynek najmu kusił zyskami.