Obserwuje pan rynek mieszkaniowy nie od dziś. Jak ocenia pan perspektywy, widząc odbicie popytu po ubiegłorocznej zapaści i wzrost cen? Wszyscy zastanawiają się, co będzie dalej...
Czynnikiem, który w ostatnich miesiącach najmocniej wpływa na rynek, jest oczywiście uruchomienie programu „Bezpieczny kredyt”. Najpierw jego zapowiedź zdynamizowała działania tych osób, które się obawiały, że wejście kredytu w życie może istotnie zredukować podaż i podnieść ceny. A od połowy maja mamy zjawisko rezerwowania, a teraz już kupowania mieszkań przez tych, którzy z tego kredytu zamierzają skorzystać.
W bankach na razie widzimy, że preferencyjnych pożyczek udzielonych jest bardzo mało, ale trzeba pamiętać, że to nowy program, więc dysproporcja między blisko już 40 tys. złożonych wniosków a liczbą już udzielonych pożyczek nie dziwi. Raczej spodziewaliśmy się tego, że procedura udzielania nowego kredytu potrwa co najmniej dwa miesiące.
Państwowy program odpowiada za część wzmożenia popytu, po drodze mieliśmy też luzowanie kryteriów badania zdolności kredytowej. Pytanie, jak trwałym paliwem jest „Bezpieczny kredyt” – w tym roku pożyczkę mają dostać wszyscy spełniający kryteria – ale co będzie dalej?
Zostało zapowiedziane, że nie będzie limitu liczby przyjmowanych wniosków, ale skąd pieniądze na udzielane w tym roku kredyty mają się wziąć – to jeszcze nie jest do końca zdecydowane. Czy to będzie udzielanie kredytów akonto budżetu na 2024 r., czy też przyszłoroczny budżet zostanie zwiększony?