Gdyby spojrzeć na liczne odwołania do zabiegów transfuzji w historii i literaturze, można by dojść do wniosku, że ludzkość niemal intuicyjnie kierowała się w ich stronę. Opisy działań, które można uznać za przetaczanie krwi, pojawiają się już w „Metamorfozach" Owidiusza. Poemat epicki, nad którym prace autor ukończył w 8 roku naszej ery, opisuje m.in. historię Medei, czarodziejki z Kolchidy. Miała ona przetoczyć krew staremu Anchizesowi, by wrócić mu młodość, a ojcu Jazona – Ezonowi – wlać w żyły szyjne wywar z ziół. Wierzono, że krew może zdziałać cuda, nie tylko na skutek transfuzji. Kąpiele we krwi czy wypijanie krwi miało również działać leczniczo, zapewniać długowieczność, przywracać młodość.
XIX-wieczny włoski historyk Pasquale Villari twierdził, że transfuzję krwi przeprowadzono nawet u samego Innocentego XVIII – tego samego, który jako pierwszy w historii papież nie krył się z dwójką swoich dzieci spłodzonych jeszcze przed duchowym nawróceniem. Transfuzja ta miała mieć miejsce przed papieską śmiercią w kwietniu 1492 r., choć zdaniem innych historyków nie potwierdzają takiej tezy Villariego żadne solidne źródła historyczne.
Pierwszy pacjent
Nie ma natomiast wątpliwości, że pierwszym pacjentem, którego przypadek został udokumentowany i któremu transfuzja krwi pomogła w powrocie do zdrowia, był 15-letni chłopiec narodowości francuskiej. Zabieg przetoczenia krwi wykonał mu Jean Baptiste Denis, nadworny lekarz słynnego Króla Słońce, władającego Francją Ludwika XIV. Chłopiec, cierpiący na wysoką gorączkę, miał otrzymać ok. 300 ml krwi jagnięcej i transfuzję przeżył. Podobny zabieg Baptiste wykonał potem u jednego z królewskich robotników, co również zakończyło się sukcesem. Francuski medyk prawdopodobnie nie miał o tym pojęcia, ale współcześni naukowcy są zdania, że w obu przypadkach do szczęśliwego zakończenia przyczyniła się przede wszystkim niewielka dawka podanej pacjentom krwi. Dzięki temu ich organizmy wytrzymały reakcję alergiczną, jaka mogła wystąpić wskutek połączenia krwi jagnięcia z ludzką.
Sukces był zatem przypadkowy, ale jednak spektakularny i niezwykle istotny zważywszy na fakt, że w drugiej połowie XVII wieku wielu badaczy podejmowało się prób przetaczania ludziom krwi zwierzęcej. Zwykle dawcami były jagnięta, cielęta i... psy. I zwykle zabiegi te kończyły się śmiercią biorców. Prowadzące do zgonu chorego powikłania zdarzały się aż w 70 proc. transfuzji. Zła passa spotkała także i Denisa, którego eksperymenty z krwią zwierzęcą wywoływały we Francji sporo kontrowersji. Do tego stopnia, że 1670 r. cała procedura została w tym kraju zakazana. Podobne zakazy wydano m.in. w Wielkiej Brytanii czy Włoszech, ustanawiając na tę okoliczność stosowane prawo.
Wątpliwości pojawiły się znów po historycznej bitwie pod Waterloo, w czerwcu 1815 r., ostatniej i przegranej bitwie Napoleona Bonaparte, w której poległo w sumie ok. 48 tys. wojskowych. To właśnie wtedy – jak podaje Narodowe Centrum Krwi - wojskowi lekarze ogłosili, że większa liczba żołnierzy wykrwawia się na śmierć niż ginie z rąk wroga. Kierując się podobnymi przesłankami w 1818 r. angielski położnik James Blundell podjął kolejne próby przeprowadzenia transfuzji krwi w ramach leczenia kobiet, u których wystąpił krwotok poporodowy. Dawcą był zwykle mąż pacjentki. Ryzyko było ogromne, ale sytuację rodzących w tamtym czasie i tak można określić jako fatalną. Jak podaje Maria Bogucka w książce „Gorsza płeć...", w samej Wielkiej Brytanii w pierwszej połowie siedemnastego stulecia umierało niemal 130 spośród tysiąca rodzących kobiet. Natomiast sam krwotok poporodowy nawet dziś jest najważniejszą pojedynczą przyczyną zgonów wśród młodych kobiet. Według danych WHO występuje on w ponad 10 proc. porodów.