Zacząć od spraw niemożliwych

– Nie popełniajmy samobójstwa kulturowego – ostrzega Jerzy Mańkowski, prezes Polskiego Towarzystwa Ziemiańskiego

Publikacja: 26.11.2010 07:34

Jerzy Mańkowski

Jerzy Mańkowski

Foto: Fotorzepa, Bartosz Jankowski

[b]Wrócił pan w 1992 r. do Polski i zabrał się do odbudowywania rodzinnych posiadłości?[/b]

[b]Jerzy Mańkowski:[/b] Przyjechałem tu zakładać spółki w dziedzinie ochrony środowiska i energetyki. Założyłem ich ponad 20. Ciężko pracowałem. Zaczynałem od spraw, które wydawały się niemożliwe.

[b]Myślałam, że chodziło o powrót do domu?[/b]

Nie myślałem, że uda mi się wrócić na swoje. Nikt z rodziny w to nie wierzył. Przeczytałem przypadkiem w „Rzeczpospolitej” w 1992 roku, że Brodnica idzie na sprzedaż. Zadzwoniliśmy do Agencji Nieruchomości Rolnych i dowiedzieliśmy się, że nie ma już spadkobierców, bo wymarli. To mnie zmobilizowało, żeby zareagować. No przepraszam, istniejemy i blokujemy tę sprzedaż. Nie było ani pieniędzy, ani pomysłu, więc blokowanie trwało sześć lat. Przez ten czas zarabiałem.

Brodnica była pod zarządem Manieczek, które miały jakieś sześć pałaców. Słynny PGR Manieczki, pokazowy, gdzie sprowadzano władców komunistycznych, by pokazać, jak to pięknie PGR działały. Na czele stał dyrektor Jan Bajer. Jedną ręką brał pieniądze od władz komunistycznych, a drugą remontował te pałace i utrzymywał tradycję, budował kaplicę w okolicy. Jak się zmienił system, był zaniepokojony, że jego praca – wierzącego socjalisty – zaczyna się walić. Dwory są bez właścicieli. To on zaczął pomagać, by nastąpił powrót naszej rodziny. Przekonywał do tego społeczeństwo i władze. Gdyby wtedy powiedział, że nie ma mowy, to byśmy nie kupili swojego. Potem, już nie będąc dyrektorem, przyjeżdżał przyglądać się pracom, doradzać. 23 kwietnia rano zadzwonił złożyć mi życzenia imieninowe. Dwie godziny później dostał ataku serca i zmarł. Dokonał obowiązku. Wtedy uwierzyłem, że w Polsce są osoby niezależne od opcji politycznych chcące naprawienia krzywd. PTZ musi znaleźć tych ludzi. To nasza rola.

[b]Nie czekał pan na reprywatyzację...[/b]

Odkupiłem Brodnicę, mimo że jest to absurdalna sytuacja w nowoczesnym świecie, gdy trzeba swoje kupować. Ale z wyliczeń wynikało, że lepiej było odkupić swoje, niż dostać w prezencie z lokatorami i potem szukać mieszkań dla nich. Dziesięć lat temu ceny były jeszcze przystępne. Dzięki ciężkiej pracy odnowiłem to miejsce. Teraz ono żyje, zarabia na siebie i jest wzorem udanego powrotu. Ludzie z okolicy odnoszą się z sympatią i integrują się w tym wysiłku.

Istnieje dzisiaj takie powiedzenie, że „dobry arystokrata to martwy arystokrata”. Czyli ten, którego dokonania dla historii i kultury należy docenić. Władze lokalne i społeczności oddają już pamięć rodzinom, ale nie wiąże się to z oddawaniem ziemi i nieruchomości.

Dużo zależy od tego, jak się zaczyna współżyć z otoczeniem. Jeżeli ja od początku okazuję szacunek i pokazuję ludziom, że pracuję, że jestem częścią tej samej społeczności i nie zamierzam wkupywać się w miłość narodu, to ludzie to akceptują. Gdy przyjechałem pierwszy raz, nikt nie mówił „dzień dobry” ani się nie uśmiechał. Zacząłem od tych gestów. Zostawiłem park nieogrodzony. Tam przychodzą dzieci i dorośli spacerować. Zbieram po nich śmieci, ale mamy wspólnie imprezy wiejskie, pijemy z proboszczem i z wójtem. Wszystkie stypy, komunie, wesela odbywają się w pałacu. Jest naturalny związek ze społeczeństwem, który zawsze przed wojną był tak rozumiany. Ale to zależy od nas, ziemian, którzy przeszli przez kilkadziesiąt lat upokorzeń i komunizmu i stracili to poczucie odpowiedzialności, bo byli zrażeni.

[b]Zrażeni, zranieni, zniszczeni itd., wyrzuceni z domu po prostu.[/b]

Naturalnie, wyrzuceni z domu. Więc oni mają w sobie tę niechęć i strach. Ale sam minister Sawicki twierdzi, że wieś potrzebuje liderów. Trzeba tam ludzi, którzy mają kontakt ze światem, możliwości, pomysły, potrafią coś zrobić dla innych. Bez pychy i arogancji. To jest odpowiedzialność społeczna, która cechowała naszych przodków. Zarabiali na tych majątkach, ale dzielili się, tworzyli szkoły, instytuty nasiennictwa, technologie.

[b]Skąd brać pomysły na działalność lokalną?[/b]

Możemy robić coś dla ochrony środowiska czy czystej energii. Organizacja ELO – European Landowner Organisation, do której należy PTZ, zrzesza właścicieli ziemskich. Ma kilkadziesiąt oddziałów w Europie. Oni uczestniczą w inicjatywach europejskich, w przygotowaniu polityki dla obszarów wiejskich, sprawach biogazu, technologii. Wieś będzie miała wkrótce trudności z powodu kłopotów Unii. Myślę, że będą zmniejszane dotacje dla rolników, będą problemy z funduszami europejskimi w ogóle. Wieś będzie musiała szukać nowoczesnych projektów.

Ja nie potrzebuję ziemi rolnej. Mam sześć hektarów parku i pałac, które zarabiają na siebie m.in. dzięki turystyce. Telekomunikacja i Internet pozwalają pracować dalej od miasta i to jest bogactwo.

[b]Jaka jest skala inwestycji na wsi dawnych właścicieli, którzy nie doczekali się jeszcze reprywatyzacji?[/b]

Jest sporo ludzi, którzy żyją za granicą i ciągle myślą o swoich korzeniach, mają środki i chcieliby coś robić w kraju, ale blokują ich absurdy. Trzeba zrozumieć, że dla byłych właścicieli odzyskanie domów, kawałka czegoś własnego jest o wiele bardziej motywujące niż dla obcych inwestorów, którzy nie będą się interesowali zrujnowanymi dworami, bo im się to nie opłaca. Były właściciel będzie robił kolosalny wysiłek, żeby to odnowić. Motywacja gospodarcza tych ludzi powiązana jest z sentymentami. Chcą wskrzesić to, co zostało doprowadzone do zniszczenia. Każdy z nas ma potrzebę przekazywania tych wzorców i systemu wartości.

[b]Od odzyskania niepodległości przez Polskę minęło 20 lat, w tym czasie dwory podupadły kompletnie. Czy PTZ ma pomysł, jak zastopować tę degradację?[/b]

Wszystkie nasze rozmowy z resortami (rolnictwa, skarbu czy kultury) i administracjami pokazują, iż wszyscy sobie zdają sprawę, że są problemy, i nikt nie czuje się odpowiedzialny. W rozumowaniu typowo postkomunistycznym każda strona skupia się na drobiazgach formalnych i regulaminach bez żadnej wizji i woli politycznej z góry. To niegodne nowoczesnego świata.

Wstydzę się za swoje państwo, kiedy widzę procedury sądowe czy administracyjne przez które przechodzą byli właściciele przez kilkanaście lat. Droga krzyżowa. Ściąga się stuletnie panie, które muszą udowodniać, że dwór nie był częścią gospodarstwa rolnego, bo to jedyny sposób na odzyskanie domu. I to dopytywanie sądu, czy dożynki odbywały się przed dworem, co znaczy, że był częścią gospodarstwa rolnego. To są takie absurdy!

To, że komuniści zrobili chlewy w dworach, nie znaczy, że one były częścią gospodarstwa. Były domami!

I niech ktoś mi powie, dlaczego dzisiaj dwory nie są niezbędne w gospodarstwie, dlaczego się marnują?

Weźmy przykład Manieczek. Pan Mróz przejął spółkę po PGR i ma 3,5 tys. ha ziemi w dzierżawie. On nie chce brać odpowiedzialności za dwór w Manieczkach, gdzie było muzeum Józefa Wybickiego. To jest koszt. Ten absurd systemu prawnego wymaga jednego ruchu ze strony rządu, żeby zmienić sposób myślenia.

[b]Jakby miał wyglądać taki ruch w sytuacji, kiedy trzy razy reprywatyzacja nie została przeprowadzona?[/b]

Jeżeli chodzi o dwory, to należy zrozumieć, że my, ziemianie, jesteśmy rozsądni. Rozumiemy interes państwa i problemy. Wiadomo, że są sytuacje nieodwracalne, ale w rękach ANR są obiekty, o których agencja sama mówi, że ma problem. Przychodzi właściciel i chciałby swoje kupić, a tu robi się oszacowanie przez rewidentów na absurdalnych podstawach. Zniszczony dwór wycenia się na kwoty z księżyca i były właściciel się wycofuje. Nawet jeżeli nie można oddać, bo nie ma prawa, to niech on odkupi za symboliczną sumę. Takie zniszczone miejsca i tak mają często wartość negatywną.

To jest jak podejście mojego stróża nocnego, który twierdzi, że najlepiej pogasić wszystkie światła, bo to kosztuje, a nie, że trzeba oświetlić, żeby klient przyjechał, żeby była działalność, żeby zarabiać.

Państwo ma takie samo podejście. Wydaje mu się ciągle, że to wszystko ma wartość i oddanie będzie ze szkodą dla budżetu. A to właśnie zaniedbania kosztują. Wszystko się marnuje, nie zarabia na siebie, nie wpływają podatki.

Z drugiej strony nie wystarczy odzyskać ruiny. Musimy znaleźć narzędzia ekonomiczne, by to utrzymać. Organizujemy zaplecze. Ziemianie przez 70 lat przestali być ziemianami. Mało jest dzisiaj takich, którzy umieją liczyć. Ludzie starsi kierują się sentymentem, ale ich dzieci i wnuki nie tylko. Przekonujemy ich, że może się opłacać. Oni nie wrócą na wieś, jeśli nie będą widzieli możliwości zrobienia czegoś, co nie pokryje kosztów. Z jednej strony jest ten realizm, a z drugiej idee i wartości ziemiańskie, system myślenia, który trzeba ratować. Inaczej popełnilibyśmy samobójstwo kulturowe. Nie możemy tego wyrzucać do śmietnika historii, bo stracimy tożsamość.

[i]–rozmawiała Katarzyna Jaruzelska-Kastory[/i]

[b]Wrócił pan w 1992 r. do Polski i zabrał się do odbudowywania rodzinnych posiadłości?[/b]

[b]Jerzy Mańkowski:[/b] Przyjechałem tu zakładać spółki w dziedzinie ochrony środowiska i energetyki. Założyłem ich ponad 20. Ciężko pracowałem. Zaczynałem od spraw, które wydawały się niemożliwe.

Pozostało 96% artykułu
Kultura
Muzeum Narodowe w Poznaniu otwiera Studyjną Galerię Sztuki Starożytnej
Kultura
Dzieło włoskiego artysty sprzedane za 6 mln dolarów. To banan i taśma klejąca
Kultura
Startuje Festiwal Niewinni Czarodzieje: Na karuzeli życia
Kultura
„Pasja wg św. Marka” Pawła Mykietyna. Magdalena Cielecka zagra Poncjusza Piłata
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Kultura
Pawilon Polski na Biennale Architektury 2025: Pokażemy projekt „Lary i penaty"