Opłacalna jak gaje oliwne

Pierwsze plantacje powstają już w starożytności; amerykanka sprowadzona do Trzciela; wiklinowe znaczy nowoczesne

Publikacja: 24.08.2011 23:38

Opłacalna jak gaje oliwne

Foto: __Archiwum__, Rafał Węgierkiewicz Rafał Węgierkiewicz

Wyplatanie przedmiotów użytkowych to jedno z najstarszych rzemiosł w dziejach człowieka. Wikliniarstwo, a więc uprawa i przetwórstwo wikliny, to dziedzina rolnictwa wywodząca się ze starożytności. Parali się nią już starożytni Rzymianie, Grecy i Chińczycy. Związki Nowego Tomyśla z wikliniarstwem i plecionkarstwem nie sięgają jednak tak daleko. – Już w starożytności na potrzeby bardzo intensywnie rozwijającego się rzemiosła plecionkarskiego rolnicy musieli zapewnić odpowiednią ilość surowca, czyli wierzbowych witek – mówi Andrzej Chwaliński, kierownik Muzeum Wikliniarstwa i Chmielarstwa w Nowym Tomyślu. – Dziko rosnąca wiklina nie wystarczała starożytnym plecionkarzom, trzeba więc było pomyśleć o stałym źródle dobrej jakości surowca. Zakładano pierwsze wiklinowe plantacje. Rzymianie, pod względem opłacalności, stawiali je na równi z gajami oliwnymi.

Wierzbowe zagłębie

Okazuje się, że najpierw było plecionkarstwo, a dopiero później wikliniarstwo. – Zanim starożytni zadecydowali o zakładaniu pierwszych plantacji, najpierw wykorzystywali wierzbę w formie krzewiastej do celów plecionkarskich. Bo wiklina to nic innego jak wierzba wykorzystywana do wyplatania. Dziko rosnące krzewy wierzby określane są też jako łozy.

W czasach nowożytnych wiklinę odkryto na nowo. W Europie jej pierwsze plantacje zaczęły powstawać w XVI wieku we Francji. W XVII i XVIII wieku uprawy wikliny nauczyli się Niemcy – powstały duże plantacje w Saksonii, Westfalii i Bawarii. Z tych właśnie terenów za sprawą osadników olęderskich w XIX wieku wiklina trafiła na tereny zachodniej Wielkopolski. W tym czasie z powodu ogromnego zapotrzebowania na wiklinę następował dynamiczny rozwój plantacji. Jednak nie wykorzystywano jej w naszych stronach, lecz wysyłano do ośrodków plecionkarskich w Bawarii. Polska była wówczas pod zaborami. Rzemiosło plecionkarskie rozwinęło się na naszych terenach dopiero w okresie międzywojennym.

W 1885 roku Ernst Hoedt, plantator i plecionkarz z Trzciela, sprowadził z Ameryki Północnej wysokiej jakości odmianę wikliny, która zrewolucjonizowała fach plecionkarski. Od tamtej pory nosi ona nazwę wikliny amerykanki.

– Okolice Nowego Tomyśla w drugiej połowie XIX wieku były zagłębiem wiklinowym zaopatrującym całą ówczesną Europę – mówi Andrzej Chwaliński. – W okresie międzywojennym wiklinę dalej uprawiano na podobną skalę. Największym zagłębiem surowcowym była wówczas gmina Miedzichowo skupiająca blisko 600 spośród 2000 ha upraw wikliny w całym kraju. Z gminy Lwówek wywodzi się z kolei „system morgowy". Kryzys gospodarczy lat 30. przyhamował całą gospodarkę, w związku z tym także z wikliną różnie wtedy bywało. Mimo to ciągłość plantacji została zachowana.

W czasie II wojny światowej wiele plantacji uległo zniszczeniu, więc w okresie powojennym wiklinowe zagłębie trzeba było praktycznie tworzyć od nowa.

Nowe wzory

– Trzeba umieć rozróżnić opłacalność rzemiosła plecionkarskiego i opłacalność plantacji wikliny – mówi Andrzej Chwaliński. – Choć wzajemnie się uzupełniają, plecionkarstwo i wikliniarstwo wymagają innego spojrzenia. Plecionkarstwo to praca u nas nie zawsze opłacalna i niedoceniana. Wykonywana całkowicie ręcznie, bo żadna maszyna nie jest w stanie zastąpić tu człowieka. Na Zachodzie ten zawód cieszy się znacznie większym uznaniem, a rzemieślnicy mogą liczyć na większe niż u nas zarobki. Nasi plecionkarze narzekają jednak na niewielką zyskowność tego rzemiosła. Koszty robocizny są wprawdzie podobne do tych w innych krajach europejskich, jednak polscy klienci nie są skłonni zapłacić za wyroby tyle, ile płacą klienci z Zachodu. Dlatego spora część zakładów plecionkarskich niestety upadła. Są oczywiście firmy, które przetrwały i nadal funkcjonują.

Zdaniem Andrzeja Chwalińskiego i w tej branży widać jednak światełko w tunelu. Plecionkarze nowego pokolenia kontynuują rzemieślnicze tradycje, ale i szukają nowych wzorów oraz współczesnych form artystycznych, dzięki którym ich wyroby mają szansę znaleźć nabywców. Powstają więc nowe wzory koszy, mebli oraz elementów dekoracyjnych do wnętrz i ogrodów. Do łask wróciły bardzo modne płoty wiklinowe.

– To rzemiosło ma szansę na przetrwanie – mówi Andrzej Chwaliński. – Z wikliniarstwem jest podobnie jak z plecionkarstwem i sprzedażą wyrobów z wikliny. Trzeba szukać nowych możliwości wykorzystania tego surowca. Wiklina ma przecież szerokie zastosowanie w ekologii, budownictwie, a nawet medycynie.

 

Wyplatanie przedmiotów użytkowych to jedno z najstarszych rzemiosł w dziejach człowieka. Wikliniarstwo, a więc uprawa i przetwórstwo wikliny, to dziedzina rolnictwa wywodząca się ze starożytności. Parali się nią już starożytni Rzymianie, Grecy i Chińczycy. Związki Nowego Tomyśla z wikliniarstwem i plecionkarstwem nie sięgają jednak tak daleko. – Już w starożytności na potrzeby bardzo intensywnie rozwijającego się rzemiosła plecionkarskiego rolnicy musieli zapewnić odpowiednią ilość surowca, czyli wierzbowych witek – mówi Andrzej Chwaliński, kierownik Muzeum Wikliniarstwa i Chmielarstwa w Nowym Tomyślu. – Dziko rosnąca wiklina nie wystarczała starożytnym plecionkarzom, trzeba więc było pomyśleć o stałym źródle dobrej jakości surowca. Zakładano pierwsze wiklinowe plantacje. Rzymianie, pod względem opłacalności, stawiali je na równi z gajami oliwnymi.

Pozostało jeszcze 80% artykułu
Kultura
Afera STOART: czy Ministerstwo Kultury zablokowało skierowanie sprawy do CBA?
Kultura
Cannes 2025. W izraelskim bombardowaniu zginęła bohaterka filmu o Gazie
Kultura
„Drogi do Jerozolimy”. Wystawa w Muzeum Narodowym w Warszawie
Kultura
Polska kultura na EXPO 2025 w Osace
Kultura
Ile czytamy i jak to robimy? Młodzi więcej, ale wciąż chętnie na papierze