Tekst z archiwum "Rzeczpospolitej"
Przyszedł na świat w małej wsi pod Poznaniem, w rodzinie, w której było szesnaścioro dzieci. Już jako zakonnik przeszedł gehennę w niemieckim obozie koncentracyjnym Dachau, gdzie spędził pięć lat.
Zaraz po wojnie wsiadł na statek i popłynął do Indii pomagać tym, którzy najbardziej tego potrzebowali. Przez trzydzieści lat żył wśród ludzi, których Hindusi uważają za wyklętych: wśród trędowatych. Budował im szkoły i kościoły. W 2002 roku był kandydatem do Pokojowej Nagrody Nobla. Zmarł przeżywszy 88 lat. Niezwykłych lat.
Pierwsze śluby ojciec Marian Żelazek złożył cztery dni po wybuchu II wojny światowej. Został zakonnikiem Zgromadzenia Słowa Bożego, znanego jako zakon werbistów. Wkrótce potem trafił do obozu koncentracyjnego.
- Nie było gorszego miejsca na ziemi - tak wiele lat po wojnie wspominał ojciec Żelazek swoje przeżycia w Dachau. Bestialstwo, śmierć i głód, których był świadkiem, sprawiły, że przyrzekł sobie poświęcić resztę życia temu, by na świecie było mniej nędzy i cierpienia. Nie czekał długo. Zaraz po wyzwoleniu obozu pojechał do Rzymu, gdzie przyjął święcenia kapłańskie. Pięć lat później był już w Indiach. Przez ćwierć wieku pomagał Adibasom, którzy we własnym kraju zostali zepchnięci na margines tylko dlatego, że nie byli hinduistami.