Smutny „prezent” otrzymały w Środę Popielcową ofiary kościelnej pedofilii i wszyscy, którym leży na sercu oczyszczenie polskiego Kościoła z wieloletnich win oraz zaniedbań i choć częściowe odzyskanie przezeń wiarygodności. Opinia Rady Prawnej Konferencji Episkopatu Polski (KEP) na temat długo przygotowywanych dokumentów, na podstawie których miałaby działać kościelna komisja do spraw pedofilii, pokazała, że polski Kościół najwyraźniej nie jest gotowy spojrzeć prawdzie w oczy, a jeszcze mniej uderzyć się w pierś i zadośćuczynić ofiarom zbrodni księży i zaniedbań hierarchów. Zakończone w piątek obrady 400. plenum KEP nie do końca zmieniły to wrażenie.
Co złego w kościelnej komisji ds. pedofilii dostrzegli prawnicy Episkopatu Polski?
Ktokolwiek spowodował ujawnienie opinii publicznej dokumentów dotyczących powołania „Komisji niezależnych ekspertów do zbadania zjawiska wykorzystywania seksualnego osób małoletnich w Kościele katolickim w Polsce”, z pewnością zaskarbił sobie zasługi w niebie – oraz wdzięczność jednej z konkurujących frakcji w KEP. Postąpił przy tym ewangelicznie – czytamy wszak w Ewangelii św. Łukasza: „nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie wyszło na jaw, ani nic tajemnego, co by się nie stało wiadome (Łk 12,2)”. Opinia Rady Prawnej jest bowiem tak niemerytoryczna, że najwyraźniej sprowokowanie na jej temat publicznej dyskusji w przededniu jubileuszowego plenum KEP, na którym biskupi mieli zająć się sprawą powołania komisji, uznano za jedyną szansę na uratowanie projektu, za którym stoi prymas Polski, delegat KEP ds. ochrony dzieci i młodzieży, abp Wojciech Polak. Projektu, w którego przygotowanie z jego inicjatywy włożono wiele pracy i w związku z którym rozbudzono wiele nadziei. A także złożono pewne obietnice.
Tymczasem Rada Prawna KEP na końcowym etapie przygotowań do powołania komisji, zamiast przedstawienia rzeczowej opinii prawnej co do rozwiązań przyjętych w przygotowanych przez pracujący pod egidą prymasa zespół dokumentach – „Statucie” oraz „Zasadach działania” komisji – zdecydowała się zakwestionować sam sens jej powołania. Użyła przy tym argumentów, które obnażyły sposób myślenia i intencje przynajmniej części polskiego episkopatu. Dowodzą bowiem, że potrzeba zbadania i publicznego ujawnienia rozmiaru i zakresu zjawiska kościelnej pedofilii w ostatnich 80 latach winna zdaniem Rady Prawnej ustąpić przed ryzykiem poniesienia przez biskupów konsekwencji dziesięcioleci nieprawidłowości i ukrywania przestępstw.
W opinii Rady Prawnej komisja nie powinna bowiem zostać powołana m.in. dlatego, że jej ustalenia mogłyby dostarczyć materiału do pozwów cywilnych przeciwko podmiotom kościelnym. W świetle tego argumentu zrozumiały staje się opór Rady przed zaakceptowaniem propozycji prymasa Polaka, aby prace komisji objęły okres „od 1945 r. do momentu powołania komisji”, gdyż – tu cytat słów prymasa przytoczony w dokumencie Rady – „nie da się zbadać tylko przeszłości, nie odnosząc się do teraźniejszości, ponieważ sprawy, które wydają się tylko historyczne, ostatecznie takimi nie są, gdyż często prowadzą do konieczności podjęcia działań dzisiaj”. Najwyraźniej więc to, co jest dziś jasne i naturalne dla prymasa Polski, dla osób zajmujących się skutkami pedofilii, osób zaangażowanych w pomoc ofiarom, wreszcie dla wszystkich przyzwoitych ludzi – mianowicie oczywisty fakt, że osoby odpowiedzialne tak za same zbrodnie na małoletnich, jak i za ich ukrywanie, winny ponieść konsekwencje swojego postępowania – dla członków Rady Prawnej polskiego Episkopatu jest powodem, by starać się nie dopuścić do ujawnienia zdarzeń mogących takie konsekwencje spowodować. Tylko tak bowiem można wyjaśnić nacisk Rady na ograniczenie prac ewentualnej komisji wyłącznie do kwestii historycznych. Wszak przy odpowiednim zawężeniu okresu objętego tymi pracami powinno udać się – przynajmniej w większości przypadków – skorzystać z szansy na przedawnienie… Albo doczekać śmierci już nie tylko sprawców, ale i skrzywdzonych.
Biskupi nie wiedzieli, za czym podnosili ręce?
Paradoksalnie ta wątpliwa moralnie obawa przed konsekwencjami pozwala dostrzec pewien element pozytywny. Najwyraźniej dotarło oto do świadomości polskiego kościoła hierarchicznego, że już także w Polsce nie da się unikać odpowiedzialności za instytucjonalne zaniedbania skutkujące krzywdą ofiar. Doniosła w tym rola konsekwentnego orzecznictwa polskich sądów, które w sprawach o odszkodowania za czyny księży pedofilów słusznie stosują wynikającą z kodeksu cywilnego zasadę odpowiedzialności kościelnych osób prawnych (które, jak może nie wszyscy wiedzą, co do zasady posiadają w Polsce także osobowość prawną na gruncie prawa cywilnego) za czyny osób, którym powierzają one wykonywanie czynności w swoim imieniu. Oznacza to możliwość dochodzenia odszkodowań i zadośćuczynienia za czyny pedofilii popełniane przez księży w związku z ich funkcją kościelną nie tylko od nich samych, ale także od parafii czy diecezji, do których należą, a bez której to przynależności nie funkcjonowaliby w świadomości społecznej w autorytecie reprezentowanej instytucji, nie mieliby dostępu do dzieci i możliwości kontaktu z nimi. Kolejny wyrok zapadły niedawno w sprawie molestowania i zaniedbań w diecezji bielsko-żywieckiej dowodzi, że mamy do czynienia z ustabilizowaną już linią orzeczniczą, dającą ofiarom realne szanse na uzyskiwanie przynajmniej finansowego zadośćuczynienia za doznane krzywdy.