Próbując wymusić rosyjską interwencję, Erywań zaczął rozpowszechniać informacje, że azerskie oddziały ostrzeliwują rosyjskie posterunki graniczne. Rosjanie nadzorują granice Armenii z Turcją i Iranem – do tych ostatnich oddziałów zbliżyli się Azerowie, wypierając Ormian z terenów między Karabachem a granicą irańską. Ale informacje o ostrzale dementowała nawet rosyjska ambasada w Erywaniu.
– Wykluczam rosyjską interwencję wojskową. Azerbejdżan jest zbyt ważny dla Rosji, by rozpętywać wojnę z nim i z Turcją – powiedział rosyjski emerytowany generał Jewgienij Bużinski, były szef wydziału współpracy międzynarodowej ministerstwa obrony. – Nie ma żadnego powodu do interwencji – dodał.
Armenia posiada rosyjskie gwarancje bezpieczeństwa w ramach Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (ODKB) – Azerbejdżan do niej nie należy – a na jej terenie znajduje się rosyjska baza wojskowa. Jednak Moskwa cały czas twierdzi, że nie ma podstaw do interwencji w ramach ODKB, gdyż walki toczą się na terenach formalnie należących do Azerbejdżanu, gdzie przeciwnikiem Baku (znów formalnie) są tylko Siły Obrony Górskiego Karabachu, a nie armeńska armia.
– Sam Górski Karabach i jeszcze siedem rejonów Azerbejdżanu znalazło się pod kontrolą Armenii. To dobrze czy źle? – pytał niedawno filozoficznie prezydent Putin. W końcu stwierdził: - Należy rozmawiać o możliwości przekazania Azerbejdżanowi pięciu plus dwóch rejonów, z zabezpieczeniem określonego reżimu strefy Karabachu.
Jednak prezydent Azerbejdżanu Ilham Alijew jako cele obecnej ofensywy wyznaczył „powrót Azerów na wszystkie tereny, na których żyli", a to oznacza że i do Górskiego Karabachu. Wyklucza to jednak szybkie zakończenie walk. Jednocześnie turecki prezydent Recep Erdogan zaproponował rozpoczęcie rozmów pokojowych w formacie 2+2: USA i Francji (jako członków Grupy Mińskie,j próbującej od ćwierć wieku rozwiązać problem Karabachu), Rosji jako „adwokata" Erywania, i Turcji reprezentującej Baku.
„Jakiekolwiek przejście (Rosji – red.) od roli arbitra, przynajmniej formalnie dystansującego się od obu stron konfliktu, do reprezentanta i obrońcy jednej strony – czyli Armenii – nieuchronnie naruszy rosyjskie pozycje w Azerbejdżanie" – przestrzegł politolog Andriej Nikulin.