To czas na podsumowanie, bo jak mówi szef dyplomacji UE Josep Borrell agencji Euractiv, „niewiele już zostało do zrobienia, gdy idzie o nowe sankcje”. Rok temu francuski minister gospodarki Bruno Le Maire przekonywał, że doprowadzą one do bankructwa rosyjskiej gospodarki. Dołączył wówczas do chóru europejskich i amerykańskich polityków, którzy prognozowali, że dni Rosji są policzone.
Jednak wracający kilka dni temu z Moskwy wysłannik AP przyznał: „Życie codzienne przeciętnych Rosjan zasadniczo nie wygląda inaczej niż przed inwazją na Ukrainę”. I faktycznie, zamiast upaść, kurs rubla do dolara jest mocniejszy o 38 proc. niż rok temu, nie ma masowego bezrobocia, a wskaźnik inflacji (11 proc.) jest wyraźnie niższy niż w Polsce. To powoduje, że Rosjanie nie odwrócili się od Władimira Putina: jak podaje Centrum Lewady, 75 proc. z nich popiera wojnę.
Czytaj więcej
Sankcje nie działają tak skutecznie, jak by chciała opinia publiczna w krajach zachodnich. To nie znaczy, że są bez sensu. Stanowią dowód, że wyznajemy inne wartości niż krwawe dyktatury.
Obchodzone restrykcje
Unia ściśle koordynowała z Ameryką wprowadzenie sankcji. Udało się do nich przekonać około 50 krajów reprezentujących 60 proc. PKB świata. Jednak pozostałe z chęcią kontynuowały współpracę gospodarczą z Moskwą. Nie tylko Chiny i Indie stały się czołowymi nabywcami rosyjskiej ropy, ale też Zjednoczone Emiraty Arabskie, Turcja oraz kraje Azji Środkowej i Kaukazu zaczęły pośredniczyć w handlu między Zachodem a Rosją. „Financial Times” ujawnił, że Stany chcą to ukrócić. Ale dopiero teraz.