– Jest już za późno, by Rosjanie wycofali się z bronią z Łymanu, a za chwilę nie będą mogli w ogóle zabrać stamtąd swoich ludzi – mówił jeszcze w środę były szef brytyjskiego Royal United Services Institute, profesor Michael Clark.
Kilka tysięcy Rosjan wokół Łymanu padnie prawdopodobnie ofiarą propagandowej polityki Kremla, który nie chciał, by ich odwrót przysłonił wielkie uroczystości.
Ale wraz z nadchodzącą kolejną klęską, rosyjska armia wpada w coraz większe kłopoty. Według ekspertów straciła już większość żołnierzy, którzy uczestniczyli w pierwszym, lutowym ataku na Ukrainę. A w ciągu siedmiu miesięcy walk Ukraińcy zniszczyli od 1/3 do 2/3 jej czołgów (poza maszynami znajdującymi się w magazynach), połowę dronów i ponad 1/4 rosyjskich armat.
Tej sytuacji nie zmieni mobilizacja ogłoszona 21 września, bowiem rosyjski przemysł nie jest w stanie wyprodukować takiej ilości potrzebnej broni. W dodatku wysyłani na front żołnierze, prawie bez żadnego przeszkolenia, albo od razu giną, albo korzystając z okazji, poddają się Ukraińcom.
Czytaj więcej
„Za ogłoszeniem aneksji ukraińskich terytoriów, za wybuchami w gazociągach Nord Stream, za groźbami użycia broni jądrowej stoi nadzieja Putina, że jakiś zachodni kraj się wyłamie i usiądzie z nim do stołu. Tylko, że o zakończeniu wojny nie będzie decydował już rosyjski prezydent, a ukraińscy żołnierze” – mówi Andrzej Łomanowski w rozmowie z Cezarym Szymankiem.