„Liczba rezerwistów obrony terytorialnej to 37 tysięcy" – poinformował na Facebooku dowódca sił zbrojnych Ukrainy gen. Wałeryj Załużny. Do obrony terytorialnej trwa ciągły nabór, zaciągają się całe zakłady pracy, czy np. kluby sportowe.
Z filmów publikowanych na portalach społecznościowych wynika, że jej żołnierze stanowią trzon oddziałów lekkiej piechoty, które prowadzą działania opóźniające marsz wojsk rosyjskich. Posiadają oni krótką broń i wyrzutnie pocisków przeciwpancernych. Szkolą też ludność cywilną, jak chronić się w sytuacji zagrożenia, ale też jak tworzyć miejsca oporu we wsiach lub miastach (instruują jak wykonać koktajl Mołotowa, co widać na zdjęciach m.in. z Kijowa i Lwowa). To oznacza, że przygotowują się do działań nieregularnych, czyli partyzanckich.
Szkolenie ochotników nie trwało na tyle długo, aby posiedli szczególne umiejętności wojskowe, pozwalające na obsługę skomplikowanej broni. Obrona terytorialna w zasadzie rozpoczęła nabór dopiero pod koniec roku, szkolenie prowadziła przy braku odpowiedniego wyposażenia, uzbrojenia. Pamiętamy zdjęcia ochotników ćwiczących postawy strzeleckie z kijami. Ale ważne są ich morale, chcą bronić swojej małej ojczyzny, osiedla.
Czytaj więcej
Wojsko przygotowuje się do przyjęcia kolejnych żołnierzy sojuszniczych w Polsce. Decyzje na temat ich przerzutu zapadną na szczycie NATO w piątek.
Nie mamy pełnej informacji z frontu walk, ale nie wygląda na to, aby obrona terytorialna była mięsem armatnim, wręcz przeciwnie – to formacja niezwykle pomocna dla wojsk operacyjnych. I skutecznie może zwalczać przestarzały rosyjski sprzęt wojskowy.