Spór o termin wyborów zaczyna się wymykać spod kontroli i sztaby kandydatów właśnie to zrozumiały. Władysław Kosiniak-Kamysz ogłosił pakt, który sprowadza się do tego, że wszystkie siły polityczne akceptują datę 28 czerwca i nie będą kwestionować legalności wyborów. Warunkiem – porozumienie co do specustawy, na mocy której miałyby się odbyć. Kłopot w tym, że dwa dni wcześniej reprezentujący w Senacie PSL wicemarszałek Michał Kamiński przekonywał, że wybory w czerwcu byłyby nielegalne.
Lider PO Borys Budka również ogłosił, że nie będzie walczyć o termin wyborów, tyle tylko, że tego samego dnia marszałek Senatu Tomasz Grodzki, też z Platformy, ogłosił, że poprze poprawkę mającą przesunąć wybory na jesień, a kilku ważnych polityków PO podważyło legalność daty czerwcowej. W dodatku rzeczoną poprawkę zgłosiła przedstawicielka Lewicy w Prezydium Senatu, choć oficjalnie Lewica nie kwestionuje terminu wyborów.
O co w tym wszystkim chodzi? Sejmowe plotki głoszą, że cała sprawa wzięła się z intrygi ludowców, którzy postanowili uderzyć w dobrze rozwijającą się kampanię Rafała Trzaskowskiego. Sztabowcy PSL mieli według tej – powtarzanej przez polityków z prawa i lewa – narracji kalkulować, że pokrzyżowanie planów kampanijnych prezydenta stolicy przywróci do gry ich kandydata i da mu szanse na restart kampanii, a nawet nadzieje na wejście do drugiej tury. Czwartkowe zagranie Kosiniaka-Kamysza w postaci propozycji paktu na rzecz wyborów 28 czerwca pokazuje, że PSL zmieniał zdanie i zorientował się, że przelicytował.
Opozycja znalazła się jednak w pułapce. Owszem, część uznanych konstytucjonalistów przekonuje, że wybory nie mogą się odbyć aż do upływu kadencji Andrzeja Dudy. Część jest jednak innego zdania. Ale to nie kwestia prawna jest tu najważniejsza, lecz polityczna. Podważanie legalności wyborów 28 czerwca może uderzyć we frekwencję w elektoracie opozycji, a w efekcie obniżyć szanse opozycyjnego kandydata w starciu z urzędującym prezydentem, który jest faworytem tego wyścigu. PO już raz potknęła się na wezwaniu do bojkotowania wyborów. Takie same straty mogą ponieść PSL i Lewica.
Z punktu widzenia politycznych interesów to wszystko jest najbardziej na rękę Prawu i Sprawiedliwości. Zamiast pohukiwać na opozycję, PiS może czekać, aż załatwianie przez jej polityków wewnętrznych porachunków zwiększy szanse na zwycięstwo Andrzeja Dudy.