Rosjanie doskonale wiedzieli, że mogą sobie pozwolić z Borrellem na wiele, bo nie ma zgody Niemiec na realną karę za próbę otrucia lidera opozycji, w postaci wstrzymania budowy Nord Stream 2 czy wykluczenia Moskwy z zachodniego systemu finansowego.
Wizyta zaczęła się więc od odrzucenia prośby szefa unijnej dyplomacji o spotkanie z Nawalnym. Później Borrell musiał publicznie wysłuchać oskarżeń rosyjskiego ministra spraw zagranicznych Sergieja Ławrowa, że „to Unia nie jest godnym zaufania partnerem”. Dalej było pytanie od dziennikarza „Sputnika” o amerykańską blokadę nałożoną na Kubę i porównanie tego do sankcji, jakie Bruksela nałożyła na Rosję za okupację Krymu.
Kolejna niezbyt miła scena to tłumaczenie Borrella, że Unia chętnie zakupi rosyjską szczepionkę Sputnik V tak szybko, jak tylko zostanie ona zatwierdzona przez Europejską Agencję Leków (EMA) bo „jak wiadomo jej samej brakuje” wakcyn. Borrell musiał też się zgodzić, aby z agendy rozmów wykreślono temat uwolnienia Nawalnego. I wreszcie finał: dwie godziny po spotkaniu Kreml niespodziewanie ogłosił wydalenie trzech unijnych dyplomatów (z Polski, Niemiec i Szwecji) jasno sygnalizując, że nic sobie nie robi ze starań Borrella o „normalizację” dwustronnych stosunków.
Dowiedz się więcej: Rosja wydala polską dyplomatkę. MSZ zapowiada podobne kroki
Pamiętam, jak we wrześniu 2019 r., jeszcze jako minister spraw zagranicznych Hiszpanii, Borrell przyjechał do Polski, aby wziąć udział w 80. rocznicy wybuchu II wojny światowej. Wizytę wydłużył do czterech dni, aby w wąskim gronie pojechać do Treblinki, odwiedzić Muzeum Powstania Warszawskiego, „poczuć”, jak mówił, polską i żydowską tragedię. To był wtedy inny człowiek: stawiający odważne tezy, nie unikający trudnych problemów. Ten sam, który potrafił w swojej rodzimej Katalonii z otwartą przyłbicą stawić czoła secesjonistycznemu wyzwaniu.