W historii Rosji bywało już nie raz, że słabość państwa otwierała drogę uzurpatorom. A chaos był czynnikiem wspierającym. Pominę okres Wielkiej Smuty, kiedy dość szczupłe siły polskich interwentów bez problemu weszły do Moskwy. Dużo bardziej interesująca jest jesień 1917 roku, kiedy budowane przez lata imperium Romanowów sypało się jak domek z kart. Gdyby patrzeć na proporcje sił, bolszewicy w październiku i listopadzie 1917 byli ostatnimi, którzy mogli przejąć władzę. To co im pomogło, to wszechobecna korupcja, zdrada (współpracujących z Niemcami) elit i klasyczny rosyjski „bardak”. Ktoś czegoś nie zrobił na czas, ktoś coś zaniedbał, ktoś wziął „wziątkę”, komuś się nie chciało, ktoś bał się wziąć odpowiedzialność, komuś zabrakło odwagi, ktoś popełnił błąd, ktoś był pijany. Kiereński bez sensu uzbroił bolszewicką Czerwoną Gwardię, a biali dowódcy wstrzymali marsz kozackiego Korpusu na Piotrogród, choć mogli zgnieść rewolucję w zarodku. W tle był chaos przegrywanej wojny i walki o władzę w stolicy. W efekcie wygrali bolszewicy Lenina i Rosja pogrążyła się na dekady w zbrodniczym komunizmie.