Ukraina najbardziej potrzebuje zwycięstwa nad Rosją. Ale im bliżej jakiegoś rozwiązania tego konfliktu, czy to poprzez kapitulację Kremla, czy porozumienie pokojowe, tym pilniejsze staje się zaspokojenie dwóch innych potrzeb naszego sąsiada: wielkich pieniędzy na odbudowę i poczucia sprawiedliwości.
Jeszcze kilka miesięcy temu długoterminowe potrzeby finansowe Ukrainy, nie licząc pieniędzy przekazywanych jej co miesiąc na podtrzymanie istnienia państwa, szacowano na bilion euro. Ta kwota może być nawet większa, bo w międzyczasie Rosjanie w sposób systemowy niszczą całą ukraińską infrastrukturę. To wszystko będzie musiał sfinansować Zachód, bo państwo ukraińskie, nawet gdy już zacznie funkcjonować w warunkach pokoju, nie wygeneruje przecież takich środków budżetowych.
Zarówno UE, jak i USA obiecują pomoc, ale nikt nie sądzi, że łatwo da się takie sumy zebrać, nawet zakładając szeroką akcję pożyczkową na międzynarodowym rynku finansowym. To dlatego coraz śmielej mówi się o tym, żeby za część szkód zapłaciła Rosja. Można to na niej wymóc w ewentualnym traktacie pokojowym. Ale zanim do takich negocjacji dojdzie, Bruksela proponuje zająć aktywa rosyjskie wbrew jej woli.
Czytaj więcej
Ukraińska służba bezpieczeństwa od tygodnia prowadzi przeszukania w monastyrach i cerkwiach podległych Moskwie.
Będzie to niezwykle trudne. Dyskusja na ten temat trwa od miesięcy i wiadomo, jakie są ograniczenia. Zachód to wspólnota prawa, również międzynarodowego. I na gruncie tego prawa nie można konfiskować cudzych aktywów bez wyraźnych podstaw. Majątki oligarchów mogą być przekazane Ukrainie tylko wtedy, gdy udowodni się ich właścicielom działania przestępcze. W tym kontekście propozycja nowego prawa UE, które penalizuje unikanie sankcji unijnych, na pewno będzie pomocna. Ale i tak trzeba będzie udowodnić, że dany oligarcha je złamał. I mówimy o niezbyt imponującej kwocie 19 mld euro, bo tyle do tej pory zajęto oligarchom na poczet sankcji. Przekazanie ich państwu ukraińskiemu miałoby wymowę raczej symboliczną.