Padło właśnie hasło resetu w stosunkach polskiego rządu z UE. „Trzeba starać się, żeby konflikt z Brukselą zamknąć” – oświadczył rzecznik rządu Piotr Müller w wywiadzie dla portalu i.pl i dodał zaraz trzeźwo, że „sytuacja geopolityczna oraz sytuacja na rynkach finansowych jest na tyle złożona, że powinniśmy szukać rozwiązań”.
To zapewne odpowiedź na enigmatyczną deklarację Jarosława Kaczyńskiego z Radomia: – Musimy to jakoś znosić, musimy to przełamać, musimy wygrać, musimy ich przekonać, że póki nie będzie w Polsce jakiejś poważnej opozycji, to my będziemy rządzić.
Można się więc spodziewać, że wkrótce pojawi się jakaś propozycja, która w zamyśle obozu rządzącego miałaby ocieplić relacje z Unią do tego stopnia, by ta wreszcie wypłaciła nam pieniądze. Jak to zrobić, mając na pokładzie np. wiceministra Janusza Kowalskiego z Solidarnej Polski, który wzywa do „blokowania wszystkich decyzji UE do czasu przywrócenia w Brukseli i Luksemburgu praworządności”? I Zbigniewa Ziobrę twardo kontestującego próby porozumienia?
Czytaj więcej
W koalicji rządzącej wróciła dyskusja o możliwości swoistego resetu z Unią Europejską. Jak wynika z naszych rozmów, wszystkie polityczne opcje są w tej chwili na stole.
Wiadomo, że tematu praworządności przeskoczyć się nie da. Komisja Europejska została już raz oszukana, Ursula von der Leyen w czerwcu zgodziła się na reset w relacjach z Warszawą, kiedy w Senacie trwało głosowanie nad poprawkami do prezydenckiej ustawy o Sądzie Najwyższym zgodnymi z zaleceniami Unii i realizującymi kamienie milowe. Sukces ogłoszono, pieniądze z KPO już, już miały wpłynąć na nasze konto, ale potem Sejm wrócił do poprzedniej wersji ustawy i wszystko się popsuło. Więc teraz raczej nie ma co liczyć, że Komisja da się nabrać.