Artur Bartkiewicz: Unia nie zmieni się dlatego, że PiS nie lubi sędziego Tulei

Nie da się dyskutować o ewentualnej reformie UE, czyniąc osią sporu personalne rozgrywki. Bo trudno przekonać kogokolwiek, że rozmawiamy o sprawach fundamentalnych, skoro spór między Warszawą a Brukselą toczy się o to, by nielubiani sędziowie nie mogli orzekać.

Publikacja: 23.10.2022 09:00

Jarosław Kaczyński i Janusz Kowalski w Sejmie

Jarosław Kaczyński w Sejmie

Jarosław Kaczyński i Janusz Kowalski w Sejmie

Foto: Forum, Jerzy Dudek

Kwestia przyszłego kształtu Unii Europejskiej i ewolucji tej wspólnoty rzeczywiście nadal nie jest rozstrzygnięta. I stwarza pole do dyskusji na temat tego, czy należałoby zaciągać hamulec ręczny, a może wręcz wrzucać wsteczny bieg, jeśli chodzi o integrację, czy też przeć ku federalizacji ze wszystkimi jej konsekwencjami dla tradycyjnych państw narodowych.

Obecnie Unia Europejska wydaje się zawieszona między tymi dwiema koncepcjami. Z jednej strony Komisja Europejska rzeczywiście rozpycha się łokciami, próbując nie tylko zaznaczyć swoją podmiotowość, ale również poszerzać zakres swojej władzy i wpływu na rzeczywistość (czego wyrazem jest również rzucanie kłód pod nóg obecnemu polskiemu rządowi). Z drugiej strony nadal najważniejsze decyzje zapadają w formacie Rady Europejskiej – czyli na szczeblu przywódców państw narodowych, którzy na unijnych szczytach reprezentują przede wszystkim interesy swoich państw, a podejmowane decyzje są wynikiem kompromisu między tymi interesami. To, czy w przyszłości Komisja Europejska stanie się rzeczywistym „europejskim rządem”, czy jednak pozostaniemy przy Europie ojczyzn, nie jest przesądzone. Pole do debaty jest otwarte.

Czytaj więcej

Rachunek za politykę PiS. Polska nie dostanie na razie żadnych pieniędzy z UE

PiS ręka w rękę z Solidarną Polską przekonują, że wkraczają właśnie na to pole jako orędownicy Europy ojczyzn, koncepcji zawracającej procesy integracyjne, jakie zaszły w UE od czasu Traktatu z Maastricht. Zgodnie z koncepcją Europy ojczyzn UE powinna wrócić do bycia wielką strefą wolnego handlu. Bez ambicji bycia podmiotem stosunków międzynarodowych i globalnym graczem, pretendującym do gry w tej samej lidze, co USA czy Chiny. Według narracji polityków obozu rządzącego ich spór z Brukselą dotyczy właśnie tego. Chodzi o to, by UE nie przejmowała funkcji tradycyjnie przynależnych „klasycznemu” państwu.

I w tej kwestii można byłoby toczyć na forum UE debatę. Ba – pewnie nawet dałoby się znaleźć sojuszników podzielających obiekcje wobec zbyt głębokiej integracji. Gdyby nie to, że PiS przedmiotem sporu uczynił personalne rozgrywki w polskich sądach. Tym samym debata o przyszłości Europy, której wynik miałby rozstrzygnąć o losach kolejnych pokoleń Europejczyków, ma toczyć się wokół swobody, jakiej PiS domaga się w kwestii określania, którzy sędziowie są „nasi”, a których trzeba trzymać z dala od sądów. Suwerenność, której tak głośno domagają się Zbigniew Ziobro wraz z Januszem Kowalskim, ma być wolnością do odsunięcia od orzekania sędziów Tulei i Gąciarka. Takie zdefiniowanie sporu w zasadzie przekreśla możliwość znalezienia w UE jakiegokolwiek sojusznika poza Węgrami Viktora Orbána, który też domaga się swobody ugniatania instytucji państwa jak plasteliny w celu umacniania swojej władzy. W końcu, jak przekonać kogokolwiek, poza widzami TVP, do tego, że jeśli Jarosław Kaczyński i Zbigniew Ziobro nie będą mogli decydować, który sędzia jest dobry, a który jest zły, to znaczy, że w UE nie ma już demokracji?

Suwerenność, której tak głośno domagają się Zbigniew Ziobro wraz z Januszem Kowalskim, ma być wolnością do odsunięcia od orzekania sędziów Tulei i Gąciarka

Problem osamotnienia Polski w jej walce z Brukselą nie polega na tym – jak chciałby prezes Kaczyński – że oto UE stała się „nośnikiem lewackiej ideologii”, a Polska, jako jedyny sprawiedliwy, broni tradycyjnych wartości. Istotą problemu jest to, że z determinacji polskiego rządu w obronie reformy wymiaru sprawiedliwości, której fundamentem jest zastępowanie sędziów Tulei i Gąciarka sędziami Nawackim i Radzikiem, trudno uczynić atrakcyjny program odnowy Europy.

Kwestia przyszłego kształtu Unii Europejskiej i ewolucji tej wspólnoty rzeczywiście nadal nie jest rozstrzygnięta. I stwarza pole do dyskusji na temat tego, czy należałoby zaciągać hamulec ręczny, a może wręcz wrzucać wsteczny bieg, jeśli chodzi o integrację, czy też przeć ku federalizacji ze wszystkimi jej konsekwencjami dla tradycyjnych państw narodowych.

Obecnie Unia Europejska wydaje się zawieszona między tymi dwiema koncepcjami. Z jednej strony Komisja Europejska rzeczywiście rozpycha się łokciami, próbując nie tylko zaznaczyć swoją podmiotowość, ale również poszerzać zakres swojej władzy i wpływu na rzeczywistość (czego wyrazem jest również rzucanie kłód pod nóg obecnemu polskiemu rządowi). Z drugiej strony nadal najważniejsze decyzje zapadają w formacie Rady Europejskiej – czyli na szczeblu przywódców państw narodowych, którzy na unijnych szczytach reprezentują przede wszystkim interesy swoich państw, a podejmowane decyzje są wynikiem kompromisu między tymi interesami. To, czy w przyszłości Komisja Europejska stanie się rzeczywistym „europejskim rządem”, czy jednak pozostaniemy przy Europie ojczyzn, nie jest przesądzone. Pole do debaty jest otwarte.

Komentarze
Artur Bartkiewicz: Dlaczego PiS wciąż nie wybrał kandydata na prezydenta? Odpowiedź jest prosta
Komentarze
Mentzen jako jedyny mówi o wojnie innym głosem. Będzie czarnym koniem wyborów?
Komentarze
Karol Nawrocki ma w tej chwili zdecydowanie największe szanse na nominację PiS
Komentarze
Jerzy Surdykowski: Antoni Macierewicz ciągle wrzuca granaty do szamba
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Komentarze
Jan Zielonka: Donald Trump nie tak straszny, jak go malują? Nadzieja matką głupich