Ogłoszony przez PKN Orlen plan neutralność klimatyczna do 2050 roku wypełnia zadekretowane przez Komisję Europejską jej cele polityczne. To bardzo trudny, pierwszy na polskim rynku plan, który, mam nadzieję, może zdopinguje inne firmy w naszym kraju.
Należy postrzegać go w kilku wymiarach. Nie zapomnijmy, że jesteśmy w Unii Europejskiej, a UE przyjęła najbardziej ambitny na świecie plan, jeśli chodzi o ograniczenie emisji CO2. Ci, którzy nie przejdą na zieloną stronę mocy, nie uruchomią odpowiednich procesów, będą płacić coraz wyższe kary, które eufemistycznie są nazywane opłatami emisyjnymi. Polska już dziś płaci z tytułu tych opłat miliardy złotych, co przekłada się na ceny polskiej energii elektrycznej, którą kupuje nie tylko konsument, ale przede wszystkim przemysł. Tymczasem to ceny energii dla przemysłu zaczynają ogrywać coraz większą rolę i decydują o konkurencyjności naszej gospodarki, bo bez przemysłu możemy sobie co najwyżej promować ręcznie rzeźbione wyroby ludowe.
Neutralność emisyjna dla całej branży jest ucieczką do przodu przed nieprzewidywalnymi do końca konsekwencjami dyrektyw unijnych i kosztami, które z nich wynikają. Dla Orlenu to także ucieczka od wizerunku tradycyjnego koncernu paliwowego czy sprzedawcy benzyny na stacjach CPN. Dziś wszystkie ośrodki analityczne na świecie prognozują spadek udziału tradycyjnych paliw w sprzedaży ogółem. Jeśli dziś nie zostałyby dokonane zmiany, Orlen mógłby podzielić los amerykańskiego ExxonMobil.
W 2013 roku firma ta była najbardziej cenioną marką na świecie. Ale już w 2020 r. została wyrzucona z indeksu Down Jones i zastąpiona firmą z sektora nowych technologii.
To pokazuje, jak w ciągu niecałej dekady najpotężniejszy koncern paliwowy świata utracił swoją pozycję, bo nie zauważył i „przespał" zmiany w otaczającej go rzeczywistości.