jOBS - recenzja filmu

?„jOBS” to średni film o bezwzględnym egoiście, który zmienił świat - pisze Barbara Hollender.

Aktualizacja: 25.08.2013 19:48 Publikacja: 25.08.2013 18:55

Ashton Kutcher jako Steve Jobs. Film od piątku w naszych kinach

Ashton Kutcher jako Steve Jobs. Film od piątku w naszych kinach

Foto: Monolith films

Jest rok 2001. Facet w średnim wieku, w dżinsach, czarnym półgolfie i drucianych okularach, w siedzibie Apple, przedstawia urządzenie, które ma zrewolucjonizować życie milionów ludzi: iPoda. Dostaje olbrzymie brawa. Jest niemal pół-Bogiem.

Zobacz galerię zdjęć

Zbuntowany wizjoner

Potem cofamy się ponad ćwierć wieku. Steve Jobs ma gęstą, czarną czuprynę, brodę, niespełna 20 lat i głowę pełną szalonych pomysłów. Po półrocznym zaledwie studiowaniu rzuca Reed College w Oregonie, wraca do rodzinnej Kalifornii, w firmie Atari programuje gry komputerowe, odbywa podróż do Indii. Uczy się być sobą. Marzy, wspomagając się LSD.

Po powrocie do kraju jest już zdecydowany. W garażu rodziców zakłada firmę. W czasach, gdy komputery wyglądają jak szafy, z kilkoma przyjaciółmi prezentuje małą skrzyneczkę. Komputer osobisty. To początek drogi do spełnienia marzeń. Odtąd będzie tak zawsze.
Elektronika stanie się dla Jobsa przedłużeniem człowieka. Konstruktor, który narodził się w garażu, wpłynie na styl życia, sposób komunikowania się i spędzania czasu milionów ludzi. W 1980 roku firma Apple wchodzi na rynek i zostaje wyceniona na 1,2 mld dolarów. Jest okazała siedziba w wieżowcu z metalu i szkła i John Sculley, którego z PepsiCo na prezesa zarządu Jobs podkupuje słynnym pytaniem: „Wolisz zmieniać świat, czy do końca życia sprzedawać słodzoną wodę?”

Kilka lat później po konflikcie ze Sculleyem Jobs odejdzie z firmy. Założy NeXT, a od George'a Lucasa odkupi za 5 mln dolarów studio produkujące filmy animowane. Tego w filmie nie zobaczymy, ale to przecież narodziny Pixara, gdzie animacje „Toy Story”, „Iniemamocni”, „Gdzie jest Nemo?” okażą się kurą znoszącą złote jaja. Jak wszystko, czego dotknął się Jobs. Ale w 1996 roku wróci do Apple. Wprowadzi na rynek iMaca, iPoda, iPada.

Świetny dupek

W swym filmie Joshua Michael Stern portretuje początek kariery Steve’a Jobsa i jego drogę na szczyt. Na ekranie pojawia się bohater bardzo niefilmowy. Zatopiony w nowoczesnych technologiach, żyjący we własnym świecie, słabo osadzony w społecznych układach i bezwzględnie, często z klapami na oczach, dążący do własnych celów.

Podobnego bohatera pokazał David Fincher w „Social Network”. Tam twórca Facebooka Mark Zuckerberg, naszkicowany przez genialnego scenarzystę Aarona Sorkina, był mrukiem nie umiejącym zainteresować sobą dziewczyny, nielojalnym w stosunku do przyjaciół, facetem inteligentnym, ale zadufanym, przekonanym o swojej przewadze intelektualnej nad otoczeniem. Piekielnie zdolnym, zarozumiałym dupkiem. W „jOBS” menedżer z Atari też do młodego Jobsa mówi wprost: „Jesteś świetny, ale jesteś dupkiem”.

Samotność

Filmowy Steve Jobs ma wiele z Zuckerberga. Jest podobnie nielojalny, egoistyczny, społecznie niedopasowany i nieodpowiedzialny. Kiedy dziewczyna mówi mu, że jest w ciąży, krzyczy: „Nie możesz mi tego zrobić! To twój problem. Wynocha z mojego domu!” Ludzi traktuje często jak śmieci, potrafi oszukać najlepszego przyjaciela. Nie widzi niczego poza własnym nosem i kolejnymi projektami, na których punkcie jest szalony.
– Dojrzałem, Steve – mówi w pewnym momencie do Wozniaka. – Nie dojrzałeś – odpowiada przyjaciel.

Właśnie między nimi rozegra się jedna z najbardziej dramatycznych scen filmu. W Apple, późną nocą. „Możemy porozmawiać?” – pyta Wozniak. „Kiedy indziej. Jestem zajęty” – odpowiada Jobs. „Wychodzę – mówi Wozniak. – Nie, nie z pokoju. Z firmy”. I następuje kilkuminutowy, smutny monolog, podczas którego Wozniakowi płyną po policzkach łzy. Kiedy odwróci się i odejdzie, Jobs przeżyje szok. Ale nie zatrzyma go.

Nowy bohater w stylu Zuckerberga czy Jobsa jest osamotniony. Czy cierpi z tego powodu? Może przez moment. Potem prze dalej. Choć trzeba przyznać, że nie do fortuny – tę zdobywa przy okazji. Biegnie za marzeniami, zamieniającymi się chwilami w obłęd. Oprzytomnienie? Może w sytuacji ostatecznej? Może wtedy, gdy Steve Jobs, po operacji raka trzustki i przeszczepie wątroby wycofał się z firmy, mówiąc: „Nie chcę być najbogatszym człowiekiem na cmentarzu”. Ale tego już Stern nie pokazuje.

W „Social Network” Zuckerberga znakomicie zagrał Jessie Eisenberg, w Jobsa wcielił się Ashton Kutcher, w którego mało kto wierzył. Znany głównie jako chłopak Demi Moore i bohater komedyjek, zrobił co mógł. Porusza się, gestykuluje, mówi jak Steve Jobs. I niezbyt przekonująco gra człowieka, który – jak ktoś go określił – „jest największym wrogiem samego siebie”.

„jOBS” ma momenty zbyt hollywoodzkie, na które nigdy by sobie nie pozwolił Aaron Sorkin. Ale nic straconego. Jego wersję dziejów Jobsa zobaczymy podobno za rok. Może być ciekawie, zwłaszcza, że w pisaniu scenariusza pomaga mu Steve Wozniak, który od filmu Sterna odciął się, nazywając go fajną rozrywką, której nie poleciłby innym.

Zwiastun filmu "jOBS"

Jest rok 2001. Facet w średnim wieku, w dżinsach, czarnym półgolfie i drucianych okularach, w siedzibie Apple, przedstawia urządzenie, które ma zrewolucjonizować życie milionów ludzi: iPoda. Dostaje olbrzymie brawa. Jest niemal pół-Bogiem.

Zobacz galerię zdjęć

Pozostało 95% artykułu
Czym jeździć
Skoda Kodiaq. Mikropodróże w maxisamochodzie
Materiał Promocyjny
Stabilność systemu e-commerce – Twój klucz do sukcesu
Hybrydy
Skoda Kodiaq. Co musisz wiedzieć o technologii PHEV?
Film
Rekomendacje filmowe na weekend: western, dramat polityczny i dokument - filmy o wybrańcach
Film
"Wybraniec" - Przedwyborczy pasztet Donalda Trumpa
Film
Młodzi widzowie rządzą w Kulturze
Film
„Napad” na Netfliksie i mroczne lat dziewięćdziesiąte